"Gwieździe, którą Małgosia była niewątpliwie, zawsze wolno trochę więcej. Może podejść do arbitra, dłużej dyskutować. Nigdy nie nadużywała statusu gwiazdy - wspomina zmarłą Małgorzatę Dydek prezes Polskiego Związku Koszykówki, były arbiter Grzegorz Bachański.

Małgosia nie kłóciła się na parkiecie, a wiadomo, że to wokół niej pod koszem skupiała się gra i że była narażona na częstsze faule niż inne zawodniczki. Dlatego my - sędziowie byliśmy bardziej wrażliwi, gdy piłka trafiała pod koszem właśnie do niej - opowiada prezes Bachański.

Podkreślił, że Dydek była ambitna i nigdy nie rezygnowała z gry w kadrze, nie tłumaczyła się, że jest zmęczona.

W koszykówce szła jak taran: mecze ligowe, WNBA, reprezentacja. Nigdy nie odmawiała, nie szukała wytłumaczeń, by opuścić zgrupowanie, imprezę mistrzowską. Wszyscy się jej pytali, kiedy odpocznie, a ona nic: mecz za meczem, zgrupowania. Mimo to miała czas, by wpaść do biura Polskiego Związku Koszykówki między jednym, a drugim wyjazdem. Dała polskiej koszykówce tak wiele z siebie. To wielki dramat w wymiarze osobistym, bo po zakończeniu wspaniałej kariery wydawało się, że w końcu będzie miała czas dla siebie, rodziny, o której zawsze marzyła, że w dalekiej Australii znalazła swój azyl - dodał.

Polski Związek Koszykówki będzie chciał uhonorować zmarłą Dydek. Jedna z najlepszych polskich koszykarek w historii od tygodnia przebywała w stanie śpiączki farmakologicznej po tym, jak straciła w domu przytomność i doszło do zatrzymania pracy serca. Osierociła dwóch synów: Davida i Aleksandra. Była w czwartym miesiącu ciąży.

Na razie jest za wcześnie, by mówić o konkretach. Na pewno będzie msza św. w jej intencji - dodał.