Przedstawiciele niemieckiej Komisji do spraw Grobów Wojennych zapewniają, że mają pozwolenia na prowadzenie poszukiwań wraku samolotu, który w 1945 roku rozbił się i zatonął w jeziorze Resko Przymorskie. Wyjaśnień w sprawie prowadzonych tam prac domaga się Instytut Pamięci Narodowej. Wrze wśród lokalnych historyków. W miniony piątek wyszło na jaw, że na jeziorze niedaleko Trzebiatowa ruszyły poszukiwania wraku, kiedy wyposażonych w profesjonalny sprzęt Niemców do brzegu musiała odholować straż pożarna.

Niemiecka organizacja Volksbund Deutsche Kriegsgräberfűrsorge zajmuje się poszukiwaniami grobów niemieckich żołnierzy z czasów II wojny światowej. W połowie grudnia uzyskała w IPN zgodę na przeprowadzenie ekshumacji szczątków katastrofy samolotu transportowego, którego szczątki leżą na dni jeziora Resko Przymorskie. 

Dornier DO-24, którym w marcu 1945 roku miały być ewakuowane do III Rzeszy głównie niemieckie dzieci z Prus Wschodnich i Pomorza startował z bazy lotnictwa morskiego "Kamp" na jeziorze koło Trzebiatowa. Tuż po starcie maszyna runęła z wysokości kilkudziesięciu metrów. Według ustaleń historyków, albo w trzysilnikowym Dornierze DO-24 doszło do przesunięcia się ładunku, albo uszkodzony został jeden z silników. Na pokładzie miało być 76 osób, z katastrofy uratowała się tylko jedna pasażerka.

To właśnie o wydobycie tych szczątków zwróciła się do IPN niemiecka komisja. Ofiary katastrofy mają zostać przewiezione na cmentarz wojenny w Glinnej koło Szczecina. IPN wydał na to zgodę, obwarowaną szeregiem postanowień. Strona niemiecka została zobligowana do uzyskania stosownych pozwoleń na prowadzenie prac na jeziorze. Miała też zawiadomić o ich rozpoczęciu m.in. wojewodę, konserwatora zabytków, IPN i Biuro Upamiętniania Walk i Męczeństwa.

Niemcy nie przedstawili wcześniej zgód niezbędnych do rozpoczęcia prac na jeziorze. Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie w Gryficach zapewniło, że żadnych pozwoleń nie wydawało. Zaalarmowany przez lokalnych historyków IPN zapowiedział, że zażąda wyjaśnień.

Reprezentująca Volksbund Deutsche Kriegsgräberfűrsorg pracownia archeologiczna Pomost z Poznania dosłała brakujące dokumenty: wydane pół roku przed zgodą Instytutu zezwolenie z Wód Polskich i opinię wojewódzkiego konserwatora zabytków, z której wynika, że w Resku Przymorskim nie ma stanowiska archeologicznego, a to co kryje dno jeziora nie leży w jego kompetencjach.

Ponieważ Pracownia nie poinformowała Instytutu Pamięci Narodowej o planowanych w terminie 21-24.02.2023 r. działaniach, Instytut nie wiedział, czy strona niemiecka uzyskała wszystkie wymagane prawem zgody. Wyjaśnienie wszelkich kwestii związanych z podjętymi w ubiegłym tygodniu pracami jest obecnie w rękach odpowiednich służb - mówi rzecznik prasowy Instytutu Pamięci Narodowej Rafał Leśkiewicz.

Nagłe pojawienie się Niemców na Resku Przymorskim poruszyło lokalnych historyków. Zdziwił ich fakt, że trzej mężczyźni z profesjonalnym sprzętem wypłynęli na jezioro przy niesprzyjającej pogodzie, jakby swoje działania chcieli ukryć.

 Boli nas to, że od nas wymagane są wszelkie pozwolenia, obcokrajowcy również powinni tego przestrzegać. O takich poszukiwaniach powinny być powiadomione polskie instytucje. Nie może być tak, że o tak dużych poszukiwaniach dowiadujemy się przez przypadek. Gdyby ktokolwiek z naszych badaczy tak zachował się w Niemczech, miałby bardzo duże nieprzyjemności - mówi Aleksander Ostasz, dyrektor Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu. 

Wrak Dorniera z jeziora obrósł przez lata w legendy. Jedna z nich mówi o tym, że na pokładzie samolotu mogła być wywożona z Królewca zaginiona Bursztynowa Komnata. Cenny dla historyków jest też sam samolot. Jego pozostałości polscy badacze zlokalizowali w 2009 roku. Na świecie zachowane są tylko dwa egzemplarze Dorniera DO-24. Jego fragmenty chciała pozyskać już Fundacja Wypędzonych. Historycy boją się, że bez nadzoru nad niemieckimi pracami, cenny wrak z jeziora może zniknąć.

Opracowanie: