Najpierw wyprowadzono go na ulice miasta, a potem symbolicznie spalono - tak, zgodnie z tradycją, skończył się pochód Judosza w Skoczowie na Śląsku Cieszyńskim.

Pochód z Judoszem to wielowiekowa tradycja, nierozerwalnie związana ze Skoczowem. Judosz to słomiana, 3-metrowej wysokości kukła, ozdobiona kolorowymi wstążkami i naszyjnikiem z 30 srebrnikami.

W tym roku kostium założył młody strażak. Niczego w nim nie widział i dlatego prowadzili go dwaj halabardnicy. W ich postaci również wcielili się druhowie ze skoczowskiej OSP.

Judosz z halabardnikami wyszedł z miejskiej remizy strażackiej i okrążył rynek. Wedle tradycji pokłonił się ratuszowi. Dzieci, które szły za nim, hałasowały kołatkami i krzyczały: "kle, kle, kle".

Orszak po raz pierwszy przeszedł ulicami Skoczowa w Wielki Piątek. Po przejściu można było spróbować specjalnie w tym celu przygotowanej wódki - tatarczówki. To pamiątka męki chrystusowej. Skoczowianie mówią, że trzeba dużo samozaparcia, aby przełknąć parę kropli tego ostrego i gorzkiego eliksiru, przypominającego o occie z żółcią, którą podali Chrystusowi umierającemu na krzyżu jego oprawcy.

W Wielką Sobotę pochód z Judoszem został powtórzony. Po przemarszu słomiana kukła została spalona.

Według tradycji, Judosz zbiera całe zło z miasteczka

Zdaniem Diany Pieczonki-Giec z Towarzystwa Miłośników Skoczowa, które kultywuje zwyczaj, niegdyś wierzono, iż przejście Judosza zbiera całe zło z miasteczka. Jest ono potem unicestwiane w płomieniach.

Jak powiedziała, pochód niezmiennie wzbudza duże zainteresowanie zarówno mieszkańców, jak i gości, którzy specjalnie przyjeżdżają, by go zobaczyć. Podkreśliła, że tradycja jest nierozerwalnie związana ze Skoczowem. W tej postaci występuje tylko tu. Towarzystwo jest nawet zapraszane, by prezentować zwyczaj w Śląskim Parku Etnograficznym w Chorzowie podczas wydarzenia "Wielkanoc na Śląsku" - dodała.

Pieczonka-Giec powiedziała, że pochodzenie obrzędu nie jest znane. Zajmowali się tym etnolodzy, ale należy pamiętać, że zwyczaje ludowe nie są udokumentowane archiwalnie. Wiadomo jedynie, że to kilkusetletnia tradycja.

Skoczowianin Robert Orawski, który wskrzesił zwyczaj wiele lat temu, przypuszcza, że o chodzeniu z Judoszem wspominał w dziennikach obejmujących lata 1597-1635 skoczowski burgrabia Jan Tilgner. Podobne pochody znane były także w okolicy. Jeszcze w latach 60. XX w. odbywały się m.in. w pobliskich Ochabach i Strumieniu. Teraz pozostał tylko Skoczów.

Orawski pisał, że "Judosz w towarzystwie ministrantów i dzieci z postnymi klekotkami obchodził niegdyś miasto przez cały Wielki Tydzień i to dwa razy dziennie". Wyruszał z farskiej, czyli należącej do parafii, szkoły u podnóża Kaplicówki (wzgórza w Skoczowie - przyp. red.), by spłonąć na jej szczycie w Wielką Sobotę. Nieco później utrwalił się zwyczaj chodzenia jedynie w Wielki Piątek i Wielką Sobotę, czyli po wielkoczwartkowym, tzw. zawiązaniu dzwonów - podał.

Kontrowersyjny Judosz

Zwyczaj kultywowany był - z wyjątkiem lat okupacji - do lat 60. minionego stulecia. Jeden z młodych wikarych uznał go wówczas za szkodliwy dla Kościoła przejaw pogaństwa. Przekonał proboszcza i zabronił ministrantom organizowania pochodu.

Zwyczaj powrócił kilkanaście lat później. Judosz, idąc ulicami miasta, kłaniał się ratuszowi i miejscowej farze. Trasa została skrócona ze względu na protesty niektórych mieszkańców Skoczowa. Ich zdaniem, w Wielki Piątek, gdy na krzyżu umierał Zbawiciel, ulicami nie powinien przechodzić hałaśliwy pochód. Od tego czasu Judosz nie przechodzi obok probostwa.

Skoczów położony jest między Bielskiem-Białą i Cieszynem. Mieszka w nim niespełna 15 tys. osób.

Opracowanie: