Sekcja zwłok nie wykazała bezpośredniej przyczyny śmierci mężczyzny, który zmarł po zjedzeniu galarety wieprzowej kupionej na targowisku w Nowej Dębie. "Konieczne są szczegółowe badania histopatologiczne" - mówi RMF FM Andrzej Dubiel, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu. 54-letni Ukrainiec kupił galaretę od małżeństwa spod Mielca. Para ta usłyszała już zarzuty, a robione przez nich w domu wyroby mięsne trafiły do specjalistycznych badań w instytucie w Puławach.

Po sekcji zwłok 54-letniego obywatela Ukrainy, który zmarł w sobotę w szpitalu po zjedzeniu galarety mięsnej kupionej na targowisku w Nowej Dębie, nie poznaliśmy przyczyn jego śmierci. Konieczne jest przeprowadzenie dodatkowych badań, w tym toksykologicznych. 

W czasie sekcji zostały pobrane stosowane wycinki, które zostaną przekazane do dalszych badań podsekcyjnych. Dopiero kiedy biegli będą mieli wyniki tych badań, będą mogli się wypowiedzieć na temat bezpośredniej przyczyny zgonu - powiedział Andrzej Dubiel, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu w rozmowie z reporterem RMF FM Dominikiem Smagą. 

Na wyniki będzie trzeba czekać nawet miesiąc. 

Z dwóch kobiet, które trafiły do szpitala po zjedzeniu galarety mięsnej, jedna już opuściła szpital, a stan drugiej, która wcześniej została przetransportowana do placówki w Krakowie, nie zagraża jej życiu. 

Do śledczych zgłosiły się kolejne dwie osoby, które przyniosły kupioną na targu w Nowej Dębie podejrzaną galaretę mięsną. Na szczęście jej nie zjadły.

Zarzuty dla małżeństwa spod Mielca

W sprawie zatrucia galaretą mięsną zatrzymane zostało małżeństwo spod Mielca. 

Małżonkowie usłyszeli zarzut, że "działając wspólnie i w porozumieniu narazili na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu trzy ustalone osoby poprzez sprzedaż im galarety mięsnej uprzednio wyrobionej we własnym gospodarstwie domowym, z mięsa zwierząt niewiadomego pochodzenia, które nie były ewidencjonowane, bez spełnienia wymagań do prowadzenia produkcji wyrobów mięsnych". 

Przyznali się do zarzucanego im czynu i odmówili składania wyjaśnień. Mają dozór policji i zakaz wyrobów mięsnych i ich sprzedaży. 

Para w wieku 55 i 56 lat miała domową wytwórnię, swoje wyroby garmażeryjne sprzedawała prosto z samochodu na targowisku dla podreparowania domowego budżetu. 

W ich domu policjanci zabezpieczyli około 20 kg wyrobów mięsnych, które zostaną przebadane przez Państwowy Instytut Weterynaryjny w Puławach. Będą poddane badaniom m.in. na obecność laseczki jadu kiełbasianego, związków chemicznych stosowanych w truciznach na gryzonie. 

Za narażenie życia lub zdrowia klientów małżonkom spod Mielca grozi do trzech lat więzienia.