"Uważam, że kluczowe było drugie spotkanie, w Tychach. Przegraliśmy wygrany mecz" - tak Mikołaj Łopuski, napastnik GKS-u Tychy, podsumowuje w rozmowie z RMF FM porażkę swojego zespołu z Ciarko PBS Bank KH Sanok w finale play off Polskiej Hokej Ligi. "Nikt nie może nam zarzucić, że nie walczyliśmy. Wiara była do samego końca, do 60. minuty ostatniego meczu" - podkreśla. Zaznacza też, że tarcia w play offach nie będą miały wpływu na atmosferę w kadrze przed zbliżającymi się MŚ Dywizji IB. "Każdy zdaje sobie sprawę z tego, że hokej jest twardą grą i na lodzie nie ma kumpli. W kadrze nie będzie konfliktów. Wspólny cel tworzy drużynę" - mówi.

Edyta Bieńczak: Emocje po finale trochę już opadły i przyszła radość ze srebrnych medali czy jest jeszcze żal, że nie udało się wywalczyć złota?

Mikołaj Łopuski: Jest na pewno duży niedosyt, nie jesteśmy zadowoleni z drugiego miejsca. Trudno być zadowolonym z drugiego miejsca - każdy chce wygrywać. Byliśmy blisko tego mistrzostwa, a się nie udało. Jest duża złość sportowa i niedosyt.

W pierwszych trzech meczach finału wydawaliście się mocniejszą drużyną i przeważaliście na lodzie. Jak doszło do tej wysokiej porażki 1:7 w czwartym meczu, w Sanoku?

Ten finał bardzo dobrze się dla nas zaczął. Szkoda, że wygraliśmy tylko dwa z tych trzech pierwszych meczów, w których graliśmy naprawdę super i byliśmy lepszą drużyną (mecz numer 2 GKS Tychy przegrał 1:2 po rzutach karnych - przyp. red.). Myślę, że gdybyśmy wygrali te trzy spotkania, cała seria potoczyłaby się inaczej.

A co do tej porażki 1:7... początek meczu przesądził o wyniku całego spotkania.

Sanok strzelił wtedy cztery bramki w ciągu 11 minut, pięć w całej pierwszej tercji - i to ustawiło w zasadzie cały mecz. Dlaczego tak się stało? Zabrakło koncentracji na początku spotkania?

Nie byliśmy zdekoncentrowani. Myślę, że w każdym meczu tego play offu było widać, że każdy z nas był zdeterminowany, przygotowany, że była w nas taka sportowa złość. Każdy chciał to wygrać. Nie upatrywałbym winy w braku koncentracji czy złym przygotowaniu do meczu. Wydaje mi się, że zdecydowało to, że może nie do końca spodziewaliśmy się tak szybkiej straty bramek. Trochę nam to podcięło skrzydła. Padła jedna bramka, zaraz druga, trzecia... Można powiedzieć, że troszkę się wtedy pogubiliśmy. Gdybyśmy drugą tercję wygrali 2:0, 3:0, można byłoby jeszcze coś z tym meczem zrobić.

Na pewno swoje zrobiło to, że straciliśmy gola już w pierwszej zmianie. Zakładaliśmy sobie, że będziemy chcieli nie stracić bramki w pierwszej tercji, grać jak najdłużej na 0:0 i szukać później swoich sytuacji w kontratakach.

Tak wysoka porażka wpłynęła na psychiczne nastawienie zespołu? Pytam dlatego, że bardzo istotny był kolejny, piąty, mecz w Tychach. Wiadomo było, że jeżeli sanoczanom uda się wygrać, to będziecie w bardzo trudnej sytuacji przed powrotem do Sanoka.

Nie wydaje mi się, żeby wysokość porażki miała znaczenie. Czy przegrywamy 0:1, czy 1:7, mamy po prostu świadomość, że przegraliśmy mecz. Myślę, że to nie wpłynęło na naszą psychikę. Dalej byliśmy zdeterminowani, żeby wygrać, i doskonale wiedzieliśmy, jak ważny mecz będzie w Tychach.

Aczkolwiek uważam, że kluczowym w tej serii był mecz drugi, który przegraliśmy w Tychach po bardzo dobrej grze, w której przez dwie tercje stwarzaliśmy sobie bardzo dużo sytuacji bramkowych - tylko że niestety nie potrafiliśmy ich wykorzystać. To był nasz największy błąd. Można powiedzieć, że przegraliśmy wygrany mecz. Gdyby zebrać detale - to właśnie one przesądziły o tym, kto wygrał serię.

To piąte spotkanie, które graliście w Tychach, zaczęliście świetnie, bo pierwszą bramkę strzeliliście już po 30 sekundach gry, ale skończyło się porażką 3:4. Kiedy później wracaliście do Sanoka, była w was jeszcze wiara w to, że jesteście w stanie wyrównać stan rywalizacji i że będzie spotkanie numer 7 na waszym lodowisku?

Myślę, że wiara była do samego końca, do 60. minuty ostatniego meczu. Wiedzieliśmy, że tak samo, jak Sanok wygrał u nas, my potrafimy wygrać w Sanoku. Nikt w to nie wątpił. Wyszliśmy na lód z dużą determinacją, zresztą pokazaliśmy to w trakcie meczu. Ale - jak mówiłem wcześniej - stwarzaliśmy sytuacje, a nie potrafiliśmy ich wykorzystać. To był czynnik, który o wszystkim przesądził. Bo nikt nie może nam zarzucić, że nie walczyliśmy, nie chcieliśmy wygrać tego finału. Było zaangażowanie, była walka. Brakło konsekwencji, może trochę strzeleckiego szczęścia w sytuacjach, które stwarzaliśmy.

Ten brak skuteczności to był wasz grzech główny w tym finale?

Myślę, że tak. Kiedy jest swoboda w strzelaniu bramek, w wykorzystywaniu swoich sytuacji, to tworzy się pozytywny mechanizm, to dodaje energii. Wiadomo, że w play offie rzadko kiedy wygrywa się wysoką liczbą bramek, czasami decyduje jedna. I nie musi być ładna. Ale my mieliśmy problemy z wykorzystywaniem sytuacji, które sobie wykreowaliśmy. Można powiedzieć, że to dawało też spokój Sanokowi, bo bez zarzutu bronił John Murray i pozwalał im przetrwać nasz napór, a później oni mieli swoje sytuacje, mogli grać z kontry. Tak właśnie stało się w tym drugim meczu.

Na razie - jak powiedziałeś - jest niedosyt, ale myślę, że trzeba teraz zapomnieć o play offach, bo zbliżają się mistrzostwa świata.

Dokładnie. Dla niektórych zawodników sezon się skończył, my mamy jeszcze robotę do wykonania, więc trzeba się pozbierać i skupić na pracy w kadrze. Każdy wie, jaki jest cel, trzeba wyczyścić głowę i robić swoją robotę jak najlepiej.

Te tarcia, iskrzenie, których nie brakowało w finale, mogą wpłynąć na atmosferę w kadrze?

Myślę, że nie. Każdy zdaje sobie sprawę z tego, że hokej jest twardą grą i na lodzie nie ma kumpli. W kadrze nie będzie, moim zdaniem, konfliktów - tarcia w lidze to jest normalna sprawa, każdy to rozumie. Nie ma jakiegoś podziału. A wspólny cel spaja. Tworzy drużynę.