Jednomandatowe okręgi wyborcze do Senatu to szansa nie tylko dla tych, którzy nie chcą starać się o poparcie partii politycznych, ale też dla tych, których już partia nie chce wystawić. Bo na przykład za bardzo są kojarzeni z jakąś aferą albo skandalem. Pewni swego i tak chcą do parlamentu. Kto w ten sposób próbuje przekonać wyborców?

Swoich sił próbuje chociażby Zbigniew Chlebowski - niezależny kandydat na senatora z Wałbrzycha. Były poseł po wykazaniu słabości do kolegów z biznesu, stracił kolegów w Platformie. Dziś jednak, jak możemy przeczytać na jego stronie, wychodzi z cienia i kandyduje do Senatu, choć jednocześnie jest gorącym orędownikiem likwidacji tej instytucji.

Do politycznej gry chce wrócić Tomasz Misiak, wyrzucony z Platformy po podejrzeniach o to, że jego firma skorzystała na ustawie, którą Misiak współtworzył. Senator oczyścił się z zarzutów. Dziś startuje z Wrocławia z listy komitetu wyborców Rafała Dutkiewicza.

Jest również inny sposób, by próbować wrócić do parlamentu. To pauza. Trzeba dać wyborcom zapomnieć o sobie, a potem spektakularnie przypomnieć.

Tak po kilkuletniej przerwie na listach SLD znalazł się były premier Leszek Miller. "Żelazny kanclerz" nie kończył wtedy w najlepszym stylu. Dziś powtarza, że prawdziwy mężczyzna nigdy nie kończy i wraca - jako jedynka do Sejmu z Gdyni.

Tego samego sposobu próbuje też Witold Firak. Przypomnijmy to na jego cześć drinki w Sejmie długo nazywane były firakołkami po tym, jak upojony poseł sprawozdawca nie dostarł na salę. Po 6-letniej przerwie znalazł się na liście - z ostatnią lokatą w Krośnie.