Nowe fakty w sprawie ubiegłorocznego incydentu nad Morzem Czarnym, kiedy rosyjski myśliwiec omal nie zestrzelił brytyjskiego samolotu zwiadowczego nieopodal wybrzeży okupowanego Krymu. Okazało się, że pilot świadomie wystrzelił w stronę brytyjskiej maszyny dwa pociski, sądząc, że ma pozwolenie z kontroli naziemnej.

O zdarzeniu, do którego doszło 29 września ubiegłego roku nieopodal okupowanego przez Rosjan Krymu, jako pierwszy w kwietniu tego roku poinformował "Washington Post".

Amerykański dziennik poinformował, że trzy tygodnie po incydencie ówczesny minister obrony Wielkiej Brytanii Ben Wallace poinformował Izbę Gmin, iż dwa rosyjskie myśliwce Su-27 przechwyciły brytyjski samolot zwiadowczy RC-135 Rivet Joint z 30 osobami na pokładzie w międzynarodowej przestrzeni powietrznej nad Morzem Czarnym.

Ben Wallace powiedział politykom, że Rosjanie operowali w sposób "lekkomyślny", a jeden z ich myśliwców zbliżył się do brytyjskiej maszyny i z pewnej odległości wystrzelił w jego kierunku pocisk. "Washington Post" powiadomił, że Wallace tłumaczył to "błędem technicznym" i przekazał, że rozmawiał o tym z przedstawicielami Kremla.

Przechwycona komunikacja Rosjan rzuca nowe światło na sprawę

W czwartek portal stacji BBC podał jednak, że rosyjski pilot świadomie wystrzelił w stronę brytyjskiej maszyny dwa pociski, wierząc, że ma pozwolenie z kontroli naziemnej.

Trzech wysokich rangą agentów zachodniego wywiadu powiedziało BBC, że brytyjski samolot zwiadowczy przechwycił komunikację między rosyjskimi pilotami a kontrolą naziemną. To przełom w sprawie - okazuje się, że prawdziwa wersja tego zdarzenia jest zgoła odmienna od tej, którą podawały i brytyjskie, i rosyjskie władze.

Gdy dwa rosyjskie myśliwce Su-27 zbliżyły się do samolotu RC-135, piloci otrzymali wiadomość od kontrolera stacji naziemnej. Jak podało jedno ze źródeł, jego słowa brzmiały: "masz cel".

Komunikat był na tyle dwuznaczny, że jeden z pilotów zinterpretował go jako pozwolenie na oddanie strzału. W efekcie lotnik wystrzelił pocisk powietrze-powietrze w stronę brytyjskiej maszyny, ale ta - na szczęście - nie trafiła w cel. To był chybiony strzał, a nie błąd techniczny.

Źródła BBC podały ponadto, że po wystrzeleniu pocisku między rosyjskimi pilotami wywiązała się kłótnia, którą słyszała załoga brytyjskiej maszyny. Drugi z pilotów, który był przekonany, że komunikat ze stacji naziemnej nie był pozwoleniem na ogień, zaczął wyklinać swojego kolegę; pytał się go, czy wie, co robi.

Mimo to, pierwszy pilot ponownie wystrzelił w kierunku brytyjskiej maszyny. Jak jednak przekazały źródła, drugi pocisk odczepił się spod skrzydła, co sugeruje, że albo zadziałał nieprawidłowo, albo proces odpalenia pocisku w ostatniej chwili został przerwany.

Brak profesjonalizmu Rosjan

Źródła brytyjskiej stacji podały, że luźny język kontrolera stacji naziemnej pokazał, jakim brakiem profesjonalizmu cechują się rosyjskie siły powietrzne. Dla porównania piloci państw członkowskich NATO używają bardzo precyzyjnego języka, prosząc o pozwolenie na oddanie strzału i otrzymując w zamian konkretną komendę.

Brytyjski resort obrony nie ujawnił szczegółów dotyczących przechwyconej rozmowy Rosjan. W krótkiej wypowiedzi dla BBC rzecznik ministerstwa powiedział, że "naszym zamiarem była ochrona bezpieczeństwa naszych operacji, uniknięcie niepotrzebnej eskalacji oraz poinformowanie (o incydencie) opinii publicznej i społeczności międzynarodowej".

BBC konkluduje, że ten incydent pokazuje, jak błąd jednej osoby i problemy z komunikacją mogą doprowadzić do większego konfliktu. Ostatecznie sprawa rozeszła się po kościach.

Brytyjczycy nie przestraszyli się Rosjan

Mimo że brytyjska maszyna niemal została zestrzelona przez rosyjskie myśliwce, brytyjskie siły powietrzne nadal prowadzą loty zwiadowcze nad Morzem Czarnym.

Jest jednak zasadnicza różnica - maszyny zwiadowcze są eskortowane przez myśliwce wielozadaniowe Eurofighter Typhoon uzbrojone w pociski powietrze-powietrze.

Wielka Brytania jest jedynym krajem członkowskim NATO, który prowadzi misje załogowe nad Morzem Czarnym.