Amerykańska Centralna Agencja Wywiadowcza znalazła się w trudnym położeniu. Zmuszona jest do zarządzania wszystkimi stronami zaangażowanymi pośrednio lub bezpośrednio w wojnę w Ukrainie. Intencje Putina i Zełenskiego nie są jasne. Polska pomaga Stanom Zjednoczonym w utrzymaniu sieci szpiegowskiej za co otrzymuje ważne informacje. O zakulisowych działaniach USA opowiada materiał amerykańskiego wydania tygodnika "Newsweek". Sytuacja jest bardziej skomplikowana niż mogliśmy sądzić.

Jedną z najistotniejszych tajemnic toczącej się wojny jest to, ile CIA nie wie o prawdziwych intencjach Władimira Putina i Wołodymyra Zełenskiego - pisze "Newsweek". Działania amerykańskiego wywiadu rozciągnięte są obecnie na tyle sfer, że objęcie ich w ramach jednej agencji, jest po prostu niewykonalne. Dziennikarze tygodnika przeprowadzili 3-miesięczne śledztwo w trakcie, którego rozmawiano z kilkunastoma analitykami i pracownikami wywiadu.

Amerykanie znaleźli się w niecodziennym położeniu. Są bowiem zaangażowani w wojnę, w której nie biorą i nie mogą brać realnego udziału. "Priorytetem administracji Bidena, jest trzymanie Amerykanów z dala od niebezpieczeństwa i zapewnianie Rosji, że nie będzie potrzeby eskalacji konfliktu" - tłumaczy tygodnikowi jeden z oficerów wywiadu.

Agenci CIA nie zaprzeczają jednak, że wywiad uczestniczy w konflikcie od początku jego trwania. Wszystko w ramach trudnej sztuki balansowania między wsparciem Ukrainy i nieprzekraczaniem granic wytyczonych przez Waszyngton, który jasno zadeklarował, że noga amerykańskiego żołnierza w sferze konfliktu nie postanie. "Zbytnia brawura może sprowokować Putina" - mówi przedstawiciel wywiadu.

Stany Zjednoczone podtrzymują funkcjonowanie dwóch sieci - jednej publicznej, drugiej tajnej. Pierwsza ciągnie się od portów w Polsce, Holandii i Niemczech przez koleje i autostrady, którymi transportowane są towary dla Ukraińców. Drugą sieć tworzy tzw. szara flota, która przenosi broń i sprzęt wspierający operacje CIA w Ukrainie. 

Problemy z Ukrainą

Wołodymyr Zełenski stał się prawdziwym mistrzem w politycznym rozgrywaniu konfliktu tak, by uzyskiwać to, na czym mu zależy. Nadal musi jednak przestrzegać reguł gry, które w głównej mierze są ustanawiane przez Waszyngton i Langley (siedziba CIA). Ukraiński prezydent zaakceptował to, że Kijów nie może zaatakować Rosji na jej terytorium. W trakcie trwania wojny Ukraińcy już jednak zasygnalizowali, że nie będzie łatwo ich kontrolować.

Świadczył o tym choćby atak na rurociąg Nord Stream, za który Waszyngton "po cichu" zganił Kijów. Takich przypadków było jednak więcej - od operacji specjalnych za granicą ukraińsko-rosyjską, przez uderzenia na strategiczne magazyny w Rosji po słynny już atak dronów na Kreml. Ukraińcy wielokrotnie testowali już, jak daleko mogą się posunąć w swoich akcjach ofensywnych bez narażania się na gniew sojuszników. I to budzi poważne wątpliwości w USA.

O planach uderzenia ukraińskich rakiet w Most Krymski CIA miało nie być poinformowane przez Kijów. Podobnie jak o późniejszym ataku na bazę lotnictwa Engels na południu Rosji.

Prawdziwe problemy dla Agencji pojawiły się, gdy w przestrzeni zaczęły krążyć informacje, że to właśnie CIA stoi za tymi atakami. Źródła tej plotki nie zidentyfikowano, a wywiad był zmuszony do wydania oświadczenia, w którym kategorycznie zaprzeczył o swoim udziale.

W Rosji doszło też do fali tajemniczych zabójstw osób wysoko postawionych w hierarchii biznesowo-politycznej i sabotażu obiektów przemysłowych. O ile CIA miała pewność, że niektóre z tych akcji miały podłoże w wewnętrznych tarciach w kraju Władimira Putina, o tyle inne były już dziełem Ukrainy. Nie udało się jednak ustalić na ile w te działania zaangażowany był sam Zełenski.

"Kijów wyczuwa możliwe zwycięstwo i jest skłonny podejmować większe ryzyko" - odnotowali agenci wywiadu.

Tymczasem Amerykanie muszą mierzyć się nie tylko z kwestiami wywiadowczymi, ale lawirują też między partnerami z NATO. Tygodnik podkreśla, że niektóre kraje są skłonne podjąć większe ryzyko (wśród nich m.in. jest Polska i Wielka Brytania), inne z kolei nie podzielają amerykańskiej i ukraińskiej gotowości do trwania w konflikcie z Rosją.

Polski łącznik i rakieta z Przewodowa

Polska stała się obecnie dla USA szczególnie istotnym krajem. To do Warszawy tuż po tym, gdy pierwsze rosyjskie czołgi wjechały na Ukrainę przyleciał szef CIA William Burns. Agencja - jak pisze "Newsweek" - ma w naszym kraju trzecią największą placówkę w Europie.

Stąd oficerowie prowadzący kontaktują się z całą siecią agenturalną, w tym ze szpiegami ukraińskimi i rosyjskimi. Personel CIA w ścisłej współpracy z polskimi służbami koordynuje kontakty z Ukraińcami i działania sił specjalnych 20 krajów.

Efektem zacieśnienia współpracy na linii Warszawa-Waszyngton, były wydarzenia z 15 listopada, gdy na Przewodów spadł pocisk. William Burns wracał wówczas ze spotkania w Ankarze z Siergiejem Naryszkinem - swoim rosyjskim odpowiednikiem.

Amerykanie obserwowali wtedy ślad termiczny każdej odpalanej w trakcie trwania konfliktu rakiety. Błyskawicznie oceniono, że pocisk S-300 wystrzelono z ukraińskiej wyrzutni i - jak twierdzi "Newsweek" - taka informacja natychmiast została przekazana Warszawie.

Informacja, której publicznie Wołodymyr Zełenski zaprzeczał jeszcze przez długi czas po eksplozjach w województwie lubelskim.

Tymczasem "Newsweek" zasięgnął opinii w Polsce. Jeden z naszych urzędników podsumował sytuację następująco: "Moim skromnym zdaniem CIA nie rozumie natury państwa ukraińskiego i lekkomyślnych frakcji, które tam istnieją" - stwierdził anonimowo dodając, że przekonanie Kijowa do powstrzymania się od eskalacji konfliktu będzie bardzo trudne, o ile w ogóle możliwe.