Polscy tenisiści walczą w turnieju United Cup i są na dobrej drodze do wygranej. Przy okazji pokazują, że są w doskonałej dyspozycji nie tylko przed Australian Open, ale także przed całym olimpijskim sezonem. O nadziejach na 2024 rok opowiedział nam redaktor naczelny magazynu „Tenisklub” Adam Romer.

Marcin Kargol: Rozmawiamy w ciekawym momencie. Po pierwsze, trwa turniej United Cup. Po drugie, dosłownie za moment na dobre rozpocznie się sezon 2024, wobec którego także mamy wielkie oczekiwania. Teraz w Australii przed nami półfinał z Francuzami w United Cup. Polacy są w fenomenalnej formie i chyba trudno znaleźć reprezentację, która mogłaby być przeszkodą w drodze do zwycięstwa.

Adam Romer: Każda drużyna jest groźna, a szczególnie Francuzi, z którymi zagramy w półfinale. Do tej pory większość meczów rozstrzygali na swoją korzyść w mikście, a to w tym skróconym formacie jest niezwykle ważne. W przypadku meczu Igi Świątek z Caroline Garcią chyba nie mamy się czego obawiać, natomiast Hubert Hurkacz będzie miał trudniejsze zadanie. Zmierzy się z Adrianem Mannarino. Liczę jednak, że po meczach singlowych będziemy prowadzili 2:0, ale tego się oczywiście przewidzieć nie da. Z drugiej strony, jeśli ktoś jest rozstawiony z numerem 1, to nie powinien się bać nikogo. Przypomnę też, że półfinał to powtórzenie sukcesu z ubiegłego roku, gdzie w ½ ulegliśmy Amerykanom, którzy wygrali cały turniej.

Ten mikst, o którym pan wspomniał, określany jest mianem piekielnego. Forma duetu Świątek/Hurkacz dobrze wróży w kontekście tegorocznych igrzysk.

Co do tego nie ma wątpliwości. Siła tego miksta wynika głównie z siły gry Igi Świątek. Niczego nie ujmuję Hubertowi oczywiście, bo jego asy serwisowe są tutaj też niezwykle cenne. Ale w grach zespołowych - takich jak właśnie debel czy mikst - jesteś tak mocny, jak twoje najsłabsze ogniwo. W tym przypadku chodzi o siłę gry. I Iga jest w stanie rywalizować z mężczyznami, co pokazuje między innymi ten niesamowity wynik w meczu z Hiszpanami, czyli zwycięstwo 6:0 6:0. Takie wyniki się w mikście rzeczywiście nie zdarzają, między innymi dlatego, że kobiecy serwis jest słabszy niż serwis męski i sztuką jest utrzymać wszystkie swoje serwisy w trakcie gry i oczywiście wygrać wszystkie serwisy przeciwnika. Nasz mikst jest oczywiście medalową szansą w Paryżu. Tam dwie wygrane dadzą już awans do czwórki, więc medal jest na wyciągnięcie ręki, ale też miejmy świadomość, że tam będą naprawdę mocne pary - amerykańskie, francuskie - które są zawsze niebezpieczne.

Tym bardziej - stonuję nieco nastroje - że mamy dopiero styczeń. Igrzyska są za ponad 7 miesięcy. Formę, którą w tym momencie prezentują nasi tenisiści, trzeba nie tylko utrzymać, ale też doszlifować, bo świat nie będzie stał w miejscu.

Co do tego nie mam wątpliwości. Jest jeszcze jeden aspekt, o którym nie wspomnieliśmy. Zmiana nawierzchni. Wszyscy wiemy, że Iga Świątek fantastycznie czuje się na kortach ziemnych. Stąd też zaliczamy ją absolutnie do faworytów zdobycia medalu w Paryżu. Ale sezon wygląda tak, że na przełomie maja i czerwca Iga będzie grać na Roland Garros, gdzie będzie faworytką. Później na kilka tygodni przeniesie się na korty trawiaste, a później znów będzie trzeba się przestawiać na korty ziemne, bo bodajże dwa tygodnie po Wimbledonie zaczyna się turniej olimpijski.

Tutaj też bardzo dużo na pewno dzieje się w tym kontekście w głowie Igi Świątek. Z jednej strony jest "królową Paryża" i będzie chciała to udowodnić po raz kolejny właśnie na Roland Garros. Mamy też  korty trawiaste, które nigdy nie były jej mocną stroną. W ostatnim Wimbledonie dotarła do ćwierćfinału, to uznała za sukces, ale teraz na pewno będzie chciała jeszcze więcej. Czyli kolejna rzecz do udowodnienia i do pokazania. A później - igrzyska, czyli znów Paryż. I znów chęć pokazania, że jest się najlepszą tenisistką świata. Duże obciążenie.

Iga często o tym mówi, że stara się zajmować rzeczami, na które ma wpływ. I niewątpliwie strona mentalna jest niezwykle silna u niej, bo właśnie na to ma wpływ. W tym obszarze pracuje bardzo mocno z Darią Abramowicz, czyli ze swoją psycholog sportową. Wydaje mi się, że właśnie dzięki temu, że igrzyska będą na kortach ziemnych, to przewaga psychiczna będzie po stronie Świątek. Ona na kortach Rollanda Garrosa czuje się jak u siebie w domu. Przypomnę, że na przestrzeni czterech ostatnich turniejów wygrywała tam trzykrotnie. Z drugiej strony każdy kibic pamięta łzy Igi Świątek z igrzysk w Tokio po porażce z Paulą Badosą, co pokazuje, jak ważny jest start na igrzyskach dla niej. To wszystko na pewno nie będzie łatwe, ale wydaje mi się, że ona sobie z tym poradzi.

Hubert Hurkacz na igrzyskach. Będzie pozbawiony presji, czy może przez końcówkę poprzedniego sezonu i początek obecnego oraz - być może - to, co wydarzy się dalej, Hurkacz będzie miał z tyłu głowy myśli, że musi się dobrze zaprezentować?

Wydaje mi się w przypadku Huberta nie będzie aż takiej presji. On zdecydowanie lepiej czuje się na kortach twardych. Przecież w ubiegłym roku, kiedy dotarł do czwartej rundy French Open, gdzie przegrał z Casperem Ruudem, mówił, że to jego wielki sukces, że przeszedł te cztery rundy. Hurkacz nie będzie faworytem na kortach ziemnych, stąd też presja i oczekiwania będą znacznie mniejsze. Myślę, że Hurkacz podejdzie do tego startu na zupełnym luzie. Znacznie więcej oczekujemy od niego na kortach twardych, choćby już niedługo w Melbourne.

No właśnie. Ten sezon to nie tylko igrzyska, ale granie od stycznia do niemal grudnia. Czego my, jako kibice nie tylko Igi i Huberta, powinniśmy oczekiwać po tym sezonie? Czy to jest sezon, w którym znów Magda Linette w pewnym momencie wystrzeli i pokaże nam się tak, jak powinna się pokazywać zawodniczka ze światowej dwudziestki? Czy może ktoś z zaplecza, jakaś zawodniczka lub zawodnik, znajdzie furtkę do tego wielkiego tenisa i pokaże się światu?

To jest troszkę wróżenie z fusów. Oczywiście, Magdzie Linette życzyłbym utrzymania się w powiedzmy pierwszej "50" na świecie, czyli takiej ścisłej czołówce. Kluczowa będzie obrona punktów za półfinał w Australian Open z 2023 roku. Powtórzenie tego wyniku będzie niezwykle trudne, ale ważne, żeby strata punktowa była jak najmniejsza. A jeśli chodzi o nasze zaplecze, to niestety nie mamy takiego wyboru jak na przykład nasi południowi sąsiedzi. Czesi robią niesamowite postępy i będziemy widzieć coraz więcej młodych zawodników z tego kraju. My możemy trzymać mocno kciuki za Maksa Kaśnikowskiego. To najlepszy tenisista w Polsce z rocznika 2003, ale ma problem taki, jak większość polskich zawodników - musi się przebijać przez turnieje typu challenger, gdzie gra wielu doświadczonych zawodników, głodnych punktów rankingowych.

Z podobnymi problemami zmaga się też Maja Chwalińska.

To prawda. U Mai dodatkowo jest jeszcze jeden kłopot - zdrowotny. Jej styl gry wymaga dużo od jej organizmu, a ten nie zawsze to wytrzymuje. A w kontekście walki w challengerach warto jeszcze powiedzieć o Kamilu Majchrzaku, który wrócił po prawie półtorarocznej przerwie i teraz musi się przebijać od zera, od najmniejszych turniejów i trudno będzie mu wrócić do miejsca, w którym był kiedyś - a przypomnę, plasował się w okolicach 80. miejsca na świecie.

Zastanawiam się, jak zmiana w liczeniu punktów rankingowych wpłynie na zdrowie zawodniczek. Przypomnę, że od tego roku do rankingu WTA liczy się nie 16, a 18 występów z ostatnich dwunastu miesięcy.

Mamy takie zawodniczki, które są w stanie zagrać 30 turniejów w roku. Kiedyś rekordzistką była Viera Zwonariewa, która była w stanie, jeśli dobrze pamiętam, zagrać 32 turnieje w roku.

Iga Świątek w 2023 wystąpiła w 19 turniejach.

I wydaje mi się, że tego limitu będzie się trzymała i że będzie starannie dobierać starty. Należy też wspomnieć o tym, że nad zawodniczkami cały czas wisi groźba odbierania punktów za brak startów w pewnych obligatoryjnych turniejach. Oczywiście chodzi o pieniądze, które władze WTA chcą ściągnąć do Touru. Ale według mnie ta historia jeszcze się potoczy i WTA z czołowymi tenisistkami będą długo na ten temat dyskutować. Bo to wszystko odbyłoby się właśnie kosztem eksploatowania tych najlepszych zawodniczek. Generalnie dyskusja, która wrzała po Cancun (fatalnie zorganizowanym turnieju WTA Finals w Meksyku - przyp. RMF FM), a która teraz ucichła, prędzej czy później wróci. Chodzi o rozmowy na temat sposobu zarządzania kobiecym tenisem i ewentualnego połączenia go z męskim - bo jednak trzeba przyznać, że władze ATP radzą sobie znacznie lepiej.

Słowem podsumowania: gdybyśmy mieli tak sobie pogdybać... Spotykamy się na tej samej kanapie pod koniec tego roku. Kto jest numerem jeden na świecie?

U kobiet odpowiedź jest prostsza, bo numerem jeden będzie Iga Świątek. Co do mężczyzn? Dobre pytanie. Fani Novaka Djokovica pewnie nie mają wątpliwości i powiedzą, że jedynką za rok będzie dalej Serb. Ja mam natomiast wątpliwości, bo końcówka ubiegłego sezonu pokazała nam, że nie tylko Carlos Alcaraz ma receptę na Djokovica. Jest jeszcze Jannick Sinner, może to tego towarzystwa dołączy Holger Rune. I jeśli starty Novaka nie ułożą się do końca po jego myśli, to potrafię sobie wyobrazić, że za 12 miesięcy będziemy mieli innego lidera w rankingu.

Opracowanie: