"Washington Post" skrytykował prezydenta Baracka Obamę za późne i zdaniem dziennika nie dość ostre potępienie brutalnego tłumienia powstania w Libii przeciw reżimowi Muammara Kadafiego. Raz jeszcze arabski dyktator stosuje zbrodniczą przemoc, próbując utrzymać się u władzy, i znowu administracja Obamy reaguje na to powoli - pisze gazeta w komentarzu redakcyjnym.

Obama dopiero w środę wieczorem osobiście potępił metody Kadafiego. Poprzednio w sprawie Libii wypowiadała się tylko sekretarz stanu Hillary Clinton i rzecznik Białego Domu.

Waszyngtoński dziennik wypomina prezydentowi, że przed nim głos zabrali już przywódcy wszystkich ważnych krajów europejskich, Liga Arabska i Unia Europejska. Ma też pretensje, że Obama nie wezwał Kadafiego do ustąpienia.

Podobnie powściągliwe były dotychczasowe oświadczenia Clinton.

Administracja daje do zrozumienia, że ostrożność spowodowana jest obawą o los dyplomatów amerykańskich w Trypolisie. Przypomina się o zajęciu ambasady USA w Teheranie w czasie rewolucji islamskiej w Iranie i wzięciu jej personelu jako zakładników.

"Washington Post" nie jest jednak przekonany tym argumentem.

Obecność tysięcy obywateli krajów europejskich nie przeszkodziła ich rządom w stanowczym zabraniu głosu i zgodzie na sankcje (przeciw Kadafiemu)- napisał dziennik.

Obamie wydaje się niezwykle zależeć na tym, by Stany Zjednoczone nie przewodziły w przeciwstawianiu się zbrodniom Kadafiego - czytamy w komentarzu.

W swym wystąpieniu w środę prezydent powiedział, że USA rozważają wprowadzenie sankcji wobec reżimu libijskiego.

Nie wspomniał jednak o zarządzeniu strefy zakazu lotów nad terytorium Libii, do czego wezwała delegacja Libii w ONZ, która zerwała z reżimem.