"Najwięcej stresu przyprawił mi odcinek między obozem czwartym a trzecim, bo po prostu zniknęła widoczność" - opowiada w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Andrzej Bargiel, który w niedzielę dokonał historycznego wyczynu: zjechał na nartach ze szczytu drugiej najwyższej góry na świecie - K2. "Później był odcinek Messnera, trawers, który jest pod dwustumetrowym serakiem - to też jest bardzo niebezpieczne miejsce, tam schodzą takie lawiny, że aż się słabo robi, jak się na to patrzy. Ale końcówka też trudna..."

"Najwięcej stresu przyprawił mi odcinek między obozem czwartym a trzecim, bo po prostu zniknęła widoczność" - opowiada w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Andrzej Bargiel, który w niedzielę dokonał historycznego wyczynu: zjechał na nartach ze szczytu drugiej najwyższej góry na świecie - K2. "Później był odcinek Messnera, trawers, który jest pod dwustumetrowym serakiem - to też jest bardzo niebezpieczne miejsce, tam schodzą takie lawiny, że aż się słabo robi, jak się na to patrzy. Ale końcówka też trudna..."
Andrzej Bargiel jako pierwszy człowiek w historii zjechał na nartach ze szczytu K2 /Fot. Marek Ogień /Materiały prasowe

Maciej Pałahicki: Dotarło do Ciebie to, co wczoraj zrobiłeś? Co się wczoraj udało? Czy to jeszcze do Ciebie tak do końca to nie dociera?

Andrzej Bargiel: Powoli dociera. Na pewno były duże emocje, dużo się działo. Jestem szczęśliwy bardzo, że jesteśmy tutaj - w bazie - wszyscy cali i zdrowi i możemy wracać, bo to jest najważniejsze. Działo się dużo przez te ostatnie kilka dni.

Zmęczenie jeszcze czujesz, czy już odpocząłeś troszkę?

Jest ok, odpoczywamy sobie. Mamy całkiem przyzwoite warunki w bazie. Jest internet, więc wszyscy tutaj dzwonią, piszą - znajomi, rodzina. To jest fajne.

Gdy wspominasz ten wczorajszy zjazd, to - powiedz mi - który odcinek sprawił Ci najwięcej trudności, który był taki najbardziej emocjonujący albo taki, którego się bałeś?

Na pewno od szczytu do "czwórki" było dość technicznie.  Było bardzo stromo bardzo i dosyć duże zagrożenie lawinowe. Tego się bałem.  Najwięcej stresu dał mi odcinek między obozem czwartym a trzecim, bo po prostu zniknęła widoczność, a nie zjeżdżałem tamtędy nigdy. To jest takie wielkie pole śnieżne. Kiedyś widziałem tam lawinę i jak ona schodzi, to schodzi trzy tysiące metrów niżej, zasypując całą dolinę pyłem, dlatego to było takie stresujące. Później ten odcinek trawersu Messnera, który jest pod dwustumetrowym serakiem. To też jest bardzo niebezpieczne miejsce, i tam także schodzą takie lawiny, że aż się słabo robi jak się na to patrzy. Ale końcówka też była trudna, bo się okazało, że na dole jest bardzo ciepło i po prostu był tak mokry śnieg, że zjeżdżałem po kolana w brei śnieżnej w takim "cukrze".  Musiałem zrzucać lawiny, żeby przejechać niektóre odcinki, więc do końca było trudno i kiedy dojechałem pod ścianę, gdzie czekał na mnie Marek Ogień to po prostu położyłem się na śniegu, bo nie miałem już siły. Ale udało się i to jest najważniejsze.

Czyli czujesz się spełniony, szczęśliwy?

Tak, tak na pewno się cieszę! Że po prostu możemy już wracać i że jakoś to poszło w miarę szybko, i to jest bardzo fajne. Nie możemy się już doczekać powrotu.

Cały czas z Tobą była tam na K2 flaga, która przemierzyła 2 maja całą Polskę - spod Giewontu aż nad Bałtyk?

Tak, tutaj dumnie powiewa w bazie. I to na pewno też dodaje jakieś energii. Myślę, że ten zjazd jest takim moim gestem na uczczenie 100-lecia niepodległości Polski i bardzo się cieszę, że to się powiodło. I jestem dumny, że jestem Polakiem i dobrze się czuję w Polsce, bezpiecznie. Wydaje mi się, że to jest super, że mogłem po prostu wykonać taki gest.

I znowu pewnie cały świat mówi o Polaku. Miałeś telefony ze świata czy tylko z kraju?

Tutaj próbują się wszyscy do nas dobijać. Ale ja to jestem raczej takim człowiekiem, który lubi święty spokój i staram się odpocząć. Ale jest to nieuniknione i będę musiał telefon odpalić i porozmawiać z różnymi ludźmi. Sam widzisz dzwonisz na telefon Marka..., bo łatwej się dodzwonić, ale komentarze  spływają z całego świata i to jest bardzo miłe.

Grzesiek, twój brat, zdradził nam wczoraj, że pierwsza wiadomość, jaką wysłałeś do rodziny, to że Bartek wylądował dronem na K2 i musiałeś mu go zwieść.

Tak zaskoczył mnie tym, bo niby mieliśmy utrudniona łączność, bo nie zawsze to działało tak czysto. Był taki pomysł, żebym go złapał, ale zniknął gdzieś ten dron, i zająłem się swoimi sprawami, czyli przepinaniem się, zapinaniem butów i przypinaniem nart. To jest największy stres, kiedy wnosisz te narty na wierzchołek, a one nie mają żadnych stoperów, i trzeba je cały czas obserwować i pilnować, żeby nie zniknęły. Bo jakby uciekła mi narta na samym szczycie, to byłoby przykro (śmiech). Nagle patrzę za siebie, a tu leży dron Bartka. Poskładałem go, wyłączyłem i spakowałem do plecaka. Na szczęście działa i są niesamowite ujęcia z niego. Pewnie niebawem wyślemy.

Czyli wszystko przez Twojego brata, bo tak wyleciał im wysoko, że musiałeś mu tego drona zwieźć, tak?

(Śmiech) Nie, no może tak to zabrzmiało, ale Bartek wykonał tutaj kawał dobrej roboty. Zapomniałem zabrać kamerkę GoPro. Zorientowałem się dopiero w  trzecim obozie, bo zamieszanie było. Janusz (Gołąb) miał problem z plecami,  patrzę do plecaka, a kamerki nie ma. Bartek z chłopakami przykleił do drona Go-pro i wysłali na raty, osobno baterię i osobno kamerę do obozu trzeciego. Tak samo leki przesłali dla Janusza. Byłby duży wstyd, jakbyśmy nie mieli nawet zdjęcia ze szczytu. 

Można powiedzieć, że podwójnie przełomowa wyprawa. Raz - zjazd, dwa - to, co Bartek robił tym  dronem w wysokich górach, to jeszcze nikt przed nim nie robił. 

To prawda, udało się dużo przełomowych rzeczy zrobić. Te zdjęcia z dronu są naprawdę niesamowite, również cała ekipa wykonała niesamowitą pracę. Mamy mnóstwo ciekawych, bardzo ciekawych ujęć.  Z tego Go-Pro też dużo wyszło, większość zjazdu jest nakręcona. Myślę, że z tego powstanie super film szczególnie, że w zeszłym roku też kręciliśmy i mam nadzieję, że po powrocie się tym zajmiemy i coś niesamowitego z tego zrobimy.

Powiedz jeszcze, jakie teraz masz plany? Kiedy zobaczymy Was w kraju z powrotem?

Myślę, że w jakiejś optymistycznej wersji to za tydzień powinniśmy być w Polsce i mam nadzieję, że to się powiedzie. Musimy czekać na karawanę i zejść z nią przez lodowiec Baltoro. Mam nadziej, że nam się poszczęści i polecimy do Islamabadu samolotem. Nie jest to takie łatwe, bo tam pogoda jest bardzo kapryśna, a lotnisko bardzo trudne. Mam jednak nadzieję, że uda nam się polecieć i nie będziemy musieli Karakorum Highway pokonywać. Nie mogę się doczekać, kiedy wrócę do Zakopanego i będę mógł sobie tam po prostu odpoczywać.

Na razie to w Zakopanem leje non stop. Nie wiem czy jest do czego się tak śpieszyć...

Ja lubię Zakopane, nawet jak pada. Muszę się z rodziną całą zobaczyć, ze znajomymi, więc to mi nie będzie w ogóle przeszkadzać.

To jeszcze powiedz, czy to świętowanie dzisiaj w nocy było głośne i huczne?

Głośne i huczne to tutaj nie bardzo... Wszyscy byli tak zmęczeni tym. Mało spaliśmy. Choć panowie tutaj byli w bazie, to byli w stu procentach zaangażowani w ten atak szczytowy. Myślę, że wracając gdzieś w Islamabadzie zrobimy małą imprezkę i przede wszystkim w Polsce.

Czyli tak naprawdę jeszcze nie było czasu na świętowanie takie prawdziwe?

Nie, nie było. Nie ma tam jakiś warunków do tego, żeby tutaj zrobić jakąś huczną imprezę, siedzimy sobie skromnie w mesie i odpoczywamy i cieszymy się wspólnie...

I cieszycie się, że już nie trzeba nigdzie iść do góry?

Tak, tak...

Pogoda zdaje się jest już fatalna w tej chwili?

Pada, jest deszczyk, więc wszyscy są szczęśliwi, że nie trzeba wychodzić z namiotu..

Super, gratulacje i widzimy się w Polsce! Może to tego czasu słońce wyjdzie!