Gąszcz wątków związanych z opublikowanymi przez "Wprost" rozmowami szefów MSW i NBP za chwilę zostanie rozbity na szereg szczegółów. Opinia publiczna może przez to stracić z oczu całość obrazu. Ten tekst to próba jego zachowania, na tu i teraz, z niewielką tylko możliwością zmodyfikowania w przyszłości.

Po pierwsze - nie mam wątpliwości co do autentyczności opublikowanych dotąd fragmentów nagrań. Znając od kilkunastu lat rozmówców, sposób ich mówienia, doboru słów, użycia pauz itp., nie mam wątpliwości, że rozmawiali Marek Belka i Bartłomiej Sienkiewicz. Istotny dla potwierdzenia tego jest również fakt, że gdyby było inaczej, zarówno NBP jak MSW dawno już wydałyby oświadczenia dementujące fakt przeprowadzenia tej rozmowy, i sprawy by nie było.

Po drugie - nagranie jest zapisem ciągłym, nie było montowane. Na potwierdzenie tego mam tylko doświadczenie człowieka od ponad 20 lat zajmującego się zawodowo montażem dźwięku. To jednak, jak sądzę, sporo w zestawieniu z żadnym doświadczeniem osób, bez skrupułów i wiedzy mówiących o sfałszowaniu nagrania. W tej sprawie również pośrednim potwierdzeniem jest milczenie MSW i NBP, które bez trudu mogłyby zaprzeczyć już dawno, jednak tego nie zrobiły.

Po trzecie - nagranie zostało zarejestrowane przy pomocy zawodowo zaprojektowanej instalacji podsłuchowej, zapewne stacjonarnej. Nie dokonał go raczej żaden z rozmówców, urządzenie nie zostało przyniesione. Starannie dobrana charakterystyka użytego mikrofonu, pozwalająca bardzo czytelnie rejestrować rozmowę kilku osób i znakomita jakość nagrania świadczą o tym, że mikrofon można było umieścić w pewnej odległości od rozmówców. To ułatwiało jego ukrycie. Sądząc po nagraniu, mikrofon był umieszczony na wprost lub bliżej Marka Belki, Bartłomiej Sienkiewicz siedział zaś do niego bokiem, lub był bardziej oddalony. Gdybym miał obstawiać, gdzie była pluskwa, wskazałbym np. na zwisającą nad panami lampę. Tak czy inaczej - "Sowa i przyjaciele" to miejsce, gdzie nie wstąpiłbym teraz nawet umyć rąk w toalecie.

Po czwarte - mamy ewidentnie do czynienia z profesjonalną kompromitacją szefa MSW. Jak miałem już okazję napisać na Twitterze - nie ma lepszej ilustracji dla wygłoszonych przez Bartłomieja Sienkiewicza słów, że "państwo istnieje tylko teoretycznie" niż opublikowanie zarejestrowanego z ukrycia nagrania tych jego słów.

Innymi słowy to, że już i tak uznawany za "troublemakera" minister spraw wewnętrznych nie tylko mówi zbyt wiele i nazbyt kwieciście, ale jeszcze na dodatek pozwala na skryte rejestrowanie tego co mówi podczas z pewnością nieoficjalnych rozmów - i to już kompromitacja podniesiona do kwadratu. Podsłuchany i nagrany odpowiedzialny za służby specjalne szef MSW jest jak bomba zegarowa. Wierzę, że Bartłomiej Sienkiewicz nie jest skłonny do ulegania szantażowi, nie wiem jednak z kim jeszcze, o czym i w jakim tonie dał się zawodowcom nagrać.

I niespecjalnie chcę to wiedzieć. Całkiem zrozumiałe jest jednak, że szef MSW, który pozwala skompromitować w ten sposób samego siebie, niespecjalnie nadaje się do gwarantowania bezpieczeństwa i dyskrecji poczynań innych polityków, którzy zapewne także o tym i owym na boku rozmawiają.

Po piąte - nie mniejsza jest kompromitacja szefa Narodowego Banku Polskiego, instytucji z mocy prawa niezależnej od rządu, a jak wynika z nagrań - chętnie "objeżdżającej" Radę Polityki Pieniężnej, czy idącej rządowi na rękę w zamian za pozbycie się Ministra Finansów itd. Mark Belka gotów był wspomóc rząd w utrzymaniu władzy w zamian za korzystne dla NBP zapisy ustawowe - i nie ma chyba gorszego poświadczenia niezależności NBP od rządu. Szef banku centralnego deklarujący wsparcie rządzących pieniędzmi, w celu uniemożliwienia wygrania wyborów dzisiejszej opozycji - to dowód kompletnego niezrozumienia zasad, które powinny rządzić działaniem tej instytucji. Albo zrozumienia i świadomego ich ignorowania.

Po szóste - tylko osoba skrajnie naiwna mogłaby sądzić, że przetrzymanie nagrania rozmowy szefów NBP i MSW od lipca ub. roku do dziś - to przypadek. Jesteśmy bowiem w przededniu omawiania przyklepanych wówczas zmian w ustawie o NBP. Ktokolwiek stoi za ujawnieniem taśm - nie miał nic przeciwko zmianie ministra finansów, nie przeszkadzało mu poszukiwanie sposobów na wsparcie rządu pieniędzmi NBP - ujawnił nagranie dopiero, kiedy miałby na niej zyskać NBP. To pośrednio wskazuje, o jakie lobby chodzi, pośrednio rozgrzesza inne lobbies.

Po siódme - kto jest autorem i cierpliwym posiadaczem nagrań? Dość jasno można wnioskować, że raczej nie są to obce służby specjalne, ani nasze służby, działające z pobudek politycznych. Obce służby, zwłaszcza wrogie - nie zyskują na ujawnieniu sprawy akurat teraz kompletnie nic. Bez trudu dałoby się za to wskazać w ciągu ostatnich 10 miesięcy, kiedy ktoś nagrania przechowywał momenty, kiedy zdestabilizowanie Polski przez ich ujawnienie byłoby komuś na rękę. Początek czerwca do tych momentów nie należy. Podobnie nie jest też terminem korzystnym z jakiegokolwiek powodu dla opozycji, też mogącej korzystać z pomocy części lojalnych wobec siebie służb. Kilka tygodni temu ujawnienie nagrań mogłoby zaważyć na wyniku wyborów, za kilka miesięcy - też. Ujawnienie ich jednak teraz nie służy opozycji tak wprost, a niezborność niemrawość i nieudacznictwo, z jakim zabiera się ona za dyskontowanie wtopy rządu świadczą tylko o tym, że nie ma z tym wszystkim kompletnie nic wspólnego.

Jest jeszcze jeden możliwy sposób wyjaśnienia jak powstały nagrania; prywatna, komercyjna działalność właściciela instalacji w VIP-roomie wiadomej knajpki. Taki osobliwy sposób dorabiania do wyszynku. Jeśli to z nim mamy do czynienia - współczuję wszystkim, którzy kiedykolwiek z tego VIP-roomu korzystali. I ciekaw jestem kogo jeszcze, czym, i za ile posiadacz instalacji przez ostatnie lata szantażował. Bo że robił to skutecznie można wnioskować z prostego faktu - dowiadujemy się o nagraniach dopiero dziś. Dotąd nie słyszeliśmy nawet o istnieniu tej knajpy i jej atrakcjach.

Po ósme - czemu skupiam się na ujawnionej rozmowie Belka-Sienkiewicz, a kompletnie ignoruję rozmowę Nowak-Parfianowicz? Bo w porównaniu z podważaniem przez panów Belkę i Sienkiewicza konstytucyjnego rozdziału kompetencji władz, co ktoś nieprzychylny bez trudu i skrupułów nazwie zamachem stanu, rozmowa byłego ministra z obecnym wiceministrem jest być może zwykłym, ciekawostkowo smacznym, ale jednak zaledwie kryminałkiem. Stanowisko Parfianowicza nie występuje w Konstytucji, Nowak nie może być ministrem bardziej byłym czy bardziej oskarżonym - rozmowa obu panów pod względem znaczenia może stanowić ledwo dodatek, bonus do rozmowy szefów MSW i NBP. Jest jak przystawka, wrzucona na przynętę - łatwa do zweryfikowania i pobudzająca apetyt przed daniem głównym.

To, że Sławomir Nowak ma kłopoty z ustrojowego punktu widzenia nie ma znaczenia. To, że szef rządu usunął ministra finansów po tym, jak wspomniał o tym w rozmowie z szefem MSW szef banku centralnego - już to znaczenie ma, ot różnica wagi.

Na koniec zapewniam - wiem, że takie rozmowy się odbywają. Że skróty myślowe, kolokwializmy i wulgaryzmy nie są obce ministrom, prezesom banków etc. Że polityczne targi trwają nieprzerwanie, i że najłatwiej je tak właśnie opisać. Niemal każda nieoficjalna rozmowa dziennikarza z politykiem/urzędnikiem gdyby ją ujawnić - brzmiałaby czasem podobnie i mogłaby wywołać podobny skandal. Wiem, bo sam je prowadzę, jak większość znajomych dziennikarzy. W tym jednak gronie strony mają na tyle rozumu, żeby rozmowy wymagające dyskrecji przeprowadzać dyskretnie. Jeśli brak go politykom, którzy dają się łapać na zawieraniu szemranych ustaleń w knajpie z podsłuchem - powinni odejść jak najszybciej.