"Dla prokuratora nie ma dnia wolnego znaczenia, dla nas nie jest to długi weekend" - tak rzeczniczka Prokuratury Warszawa-Praga Renata Mazur odpiera zarzuty Ministerstwa Sprawiedliwości na działania prokuratury w redakcji tygodnika "Wprost". Wcześniej minister Marek Biernacki i wiceminister Michał Królikowski poinformowali na konferencji prasowej, że ocena resortu sprawiedliwości wobec działań prokuratury w redakcji "Wprost" jest bardzo krytyczna. Mówili m.in. o tym, że gdyby prokuratura przejęła dokumenty we "Wprost", to dopiero w poniedziałek trafiłyby do sądu.

Co to znaczy, że sąd nie pracuje? Mamy listę dyżurnych sędziów, nie mamy długiego weekendu - ripostowała Renata Mazur. Każdy wydział postępowania przygotowawczego w sądzie ma zabezpieczonych sędziów dyżurnych, którzy są pod telefonem, do których dzwonimy i informujemy, że musimy z nimi wykonać czynności. Nigdy w mojej 18-letniej pracy prokuratorskiej nie zdarzyło mi się, żebym w święto czy w weekend spotkała się z odmową wykonania czynności przez sąd - zapewniała. 

Rzeczniczka prokuratury podkreśla, że resort podczas swojej oceny nie zarzucił śledczym naruszenia Kodeksu postępowania karnego. Nikt nie zwrócił się do prokuratury, żeby przedstawiła własną wersję wydarzeń czy przedstawiła ten przebieg, który mamy zarejestrowany na naszych taśmach - powiedziała. 

Nieco dotknęła nas końcowa opinia, gdzie ministerstwo dokonało oceny naszej pracy, ponieważ prokuratorzy byli zmuszeni, ze względu na to, co się działo, na odstąpienie od czynności - mówiła Mazur. Dodawała, że nie było prawidłowego zabezpieczenia pracy prokuratorów i funkcjonariuszy ABW.

Zapowiedziała, że w przyszłym tygodniu prokuratura opublikuje nagranie z wydarzeń w redakcji "Wprost". Będzie na nim pełna sytuacja, która miała miejsce w związku z próbą odebrania laptopa. Pańskie nagrania są z zewnątrz, nasze są ze środka - mówiła Mazur.

"Prokuratorzy starali się nie utrudniać pracy redakcji"

Prokuratorzy przeprowadzający czynności wobec "Wprost" starali się nie utrudniać przygotowania kolejnego numeru tygodnika, dlatego początkowo prosili o kopie rozmów - zapewniła Mazur. Odniosła się do postawionych przez Ministerstwo Sprawiedliwości zarzutów "uchybienia w postaci braku umiaru w czynnościach prokuratury i zablokowaniu prac redakcji". Podkreśliła, że "czynność rozpoczęła się od rozmów pomiędzy prokuratorem a naczelnym tygodnika "Wprost"".

Prokuratorzy nie przebywali wówczas na terenie redakcji, tylko na terenie wydawnictwa, praca szła normalnym tokiem, prokurator oczekiwał w korytarzu. Absolutnie nie było tak, że zajęliśmy wszystkie pomieszczenia redakcji - mówiła. Prokurator, aby nie niweczyć pracy redakcji, aby dać redaktorom możliwość przygotowania kolejnego wydania, zaproponował, żeby dokonać kopii binarnej z nośnika, który był w posiadaniu redaktora naczelnego, na inny dysk - powiedziała. 

Podkreśliła, że chodziło wyłącznie o nośniki z zapisami rozmów przekazane "Wprost", a "prokurator nie miał zamiaru zabezpieczać wszystkich komputerów ani wszystkich nośników znajdujących się w redakcji".

Biernacki: Całe szczęście, że nie doszło do wydania materiałów

Marek Biernacki zwracał na konferencji prasowej uwagę, że akcja służb miała miejsce dzień przed długim weekendem. Według niego, gdyby redakcja "Wprost" wydała służbom nośniki z nagraniami z nielegalnych podsłuchów - by sąd mógł ocenić, czy zawierają informacje objęte tajemnicą dziennikarską - prawdopodobnie trafiłyby one do sądu dopiero w poniedziałek. Dlatego - jak stwierdził - z politycznego punktu widzenia "całe szczęście", że do wydania materiałów nie doszło.

Jeśli spojrzymy (na akcję) w zakresie metodyki funkcjonowania prokuratury, to dostrzeżemy szereg błędów, w tym brak wyraźnego czytelnego scenariusza działań na wypadek zgłoszenia przez dziennikarza, że materiał zawiera informacje chronione tajemnicą dziennikarską. Tego scenariusza brakowało - mówił minister. Podjęcie czynności w godzinach wieczornych i w przeddzień dnia wolnego utrudniało skierowanie do sądu zabezpieczonego materiału wraz z wnioskiem o zwolnienie z tajemnicy dziennikarskiej - dodał.

Co by się działo gdyby redaktor Sylwester Latkowski wydał czy dał sobie wyszarpnąć laptop. Policja, służby ABW zabezpieczyłyby, schowałyby go do zabezpieczonej walizki lub koperty, ale do sądu by nie dostarczyły, bo była godzina późna. Z tego, co wiem, z tego, co sprawdzaliśmy - może jest inaczej, podkreślam - żaden sąd nie był w gotowości. Ten dokument, cała ta walizka czy koperta, trafiłaby do kancelarii tajnej, albo prokuratury, albo Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. (...) Prawdopodobnie, według naszych obliczeń, dopiero w poniedziałek, przy zachowaniu zasady niezwłoczności, dokument trafiłby do sądu - powiedział. W takiej sytuacji, gdyby tak się stało, spotkalibyśmy się dziś w innych okolicznościach. Nie wierzę, że państwo by uwierzyli, że jest to przypadek - podkreślił.

Dobrze, że nie doszło do tego wydania z punktu widzenia politycznego - podkreślam: nie prawnego, ale politycznego - ponieważ trudno byłoby udowadniać nam, że nie mieliśmy żadnych intencji w tym działaniu, że były to działania prokuratorskie - stwierdził Biernacki.

Zwrócił też uwagę na brak odpowiedniej koordynacji przez prokuratora działań prokuratury, policji i ABW oraz współpracy z sądem. Było widać pewien chaos. Jak określił to jeden z moich znajomych, że wyglądało to - z szacunkiem do straży miejskiej - jak interwencja nie tak poważnych organów państwa, ale organu samorządowego, jakim jest straż miejska - stwierdził minister.

Ocenił także, że działania prokuratury w redakcji "Wprost" były zbyt daleko idące i mogły budzić uzasadnioną obawę naruszenia tajemnicy dziennikarskiej, a także mogły naruszyć zasadę wolności wypowiedzi i wolności słowa zawartą w Konstytucji.

Nasze stanowisko jest bardzo krytyczne - podsumował.

Królikowski: Doszło do kilku uchybień i błędów metodycznych



Także wiceminister Michał Królikowski podkreślał, że - zgodnie z orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka - działania służb, prowadzące do dezintegracji pracy redakcji i uniemożliwiające przygotowanie kolejnego wydania, "są uważane za działania nadmiernie intensywne i nieakceptowane w demokratycznym państwie prawa, chyba że dochodzi do sytuacji stanu wyższej konieczności".

Królikowski zaznaczył, że z formalnego punktu widzenia prokuratura mogła podejmować działania w celu zatrzymania nośników zawierających nagrania rozmów, ale w ocenie resortu "w postępowaniu organów ścigania 18 czerwca doszło do kilku uchybień prawnych i do kilku błędów w zakresie pożądanej metodyki postępowania". Wiceminister mówił, że standardy postępowania prokuratury w związku z próbą zajęcia nośników zawierających informacje objęte tajemnicą dziennikarską wymagają przede wszystkim ochrony tych informacji - jeszcze przed zapoznaniem się z nimi przez funkcjonariuszy i prokuratorów. Konieczne jest też wcześniejsze porozumienie z sądem, który należy uprzedzić o zamiarze dokonania takiej czynności i o zamiarze przekazania sądowi zabezpieczonego nośnika w celu oceny, czy znajduje się na nim informacja objęta tajemnicą dziennikarską. Z pewnością godzina 23:20, w której zakończono te czynności, bez wcześniejszego umówienia się z sądem, uniemożliwiały tego rodzaju działania - skomentował Królikowski.

Uważamy za wątpliwe działanie polegające na kopiowaniu tych danych na nośniki będące w dyspozycji własnej funkcjonariusza ABW lub prokuratora. W naszej ocenie prawidłowy standard postępowania powinien dawać dziennikarzowi gwarancję, że takie nagranie nie będzie mogło być samodzielnie odczytane przez funkcjonariusza ani prokuratora - podkreślił również wiceminister. Jak wyjaśnił, z formalnego punktu widzenia sama czynność przegrania oznacza (na poziomie operacji informatycznej) odczytanie tekstu w wersji binarnej, dlatego - według resortu - działanie to "nie dało redaktorowi naczelnemu tygodnika poczucia bezpieczeństwa, że informacje, które próbowano zabezpieczyć, będą objęte odpowiednią ochroną, należną tajemnicy dziennikarskiej". W tym momencie, w mojej ocenie - jedynie w tym momencie - sprzeciw redaktora naczelnego tygodnika w związku z próbą dokonania tej czynności był zasadny - ocenił Królikowski.

Stwierdził również, że ponieważ akcja zakończyła się niepowodzeniem, można mówić o "pewnego rodzaju blamażu prokuratury".