"Jedno konkretne wydarzenie z życia mojego ojca było motorem do napisania scenariusza "Obławy" - fakt porwania konfidenta gestapo" - mówił na spotkaniu z widzami w kinie Ars-Reduta reżyser Marcin Krzyształowicz. "To mrożące krew w żyłach zdarzenie skłoniło mnie do tego, żeby wdać się w romans z czasami II wojny światowej, żeby wyobrazić sobie los żyjących wtedy ludzi, to, jak funkcjonowali - bez filtra, grzeczności serialowej, literackiej, jaką gdzieś w krwiobiegu mamy. Jestem daleki od widzenia tamtych czasów przez pryzmat narodowowyzwoleńczej czystości" - podkreślał.

"Obława" to jedyny polski film, który znalazł się w Konkursie Głównym Off Plus Camera. Po jednej z festiwalowych projekcji tego tytułu, widzowie mieli okazję spotkać się z reżyserem filmu Marcinem Krzyształowiczem i zadać mu kilka pytań. Publiczność była ciekawa m.in., czy realizacja "Obławy" spotkała się z trudnościami. Mieliśmy wielkie szczęście, bo od samego początku tekst scenariusza budził zainteresowanie, nie było ścierania się racji, więc było to o tyle łatwiejsze - przynajmniej śledząc losy kolegów, którzy muszą kilka lat zmagać się z realizacją projektu. Film "Obława" stosunkowo szybko powstał - bo od początku rozpoczęcia prac scenariuszowych do premiery minął rok - mówił reżyser. 

Twórca był też pytany o najtrudniejszy moment podczas kręcenia "Obławy". Mieliśmy dużo szczęścia związanego z pogodą, ale pewnego dnia spadło 7 centymetrów śniegu. Gdyby spadło więcej, to być może byśmy się tu teraz nie spotkali, bo odgarnianie śniegu na całej połaci lasu, gdzie kręciliśmy, zajęło 3 godziny co najmniej setce ludzi. To uzmysłowiło nam, po jak cienkim lodzie stąpaliśmy. To była gra z losem, uzależniona od pogody. Byliśmy o krok od porażki - wspominał.

Reżyser tłumaczył też, skąd pomysł na konstrukcję filmu, nielinearny montaż. Panujący w filmie stan gmatwaniny, to nie jest efekt zamysłu, założenia, żeby te historię opowiedzieć oryginalnie i dlatego tasować wątkami. Po prostu tak pisałem scenariusz. Jak dotarłem do 40 strony zorientowałem się, że jest to tak pogmatwane, iż nie wiem jak skończyć. Ale dalej dobrze mi się pisało, jak dotarłem do 80 strony uznałem, że trzyma się to kupy - wspominał.

Podkreślił też, że jedno konkretne wydarzenie z życia jego ojca - działającego w Armii Krajowej - zainspirowało go do napisania scenariusza "Obławy". Ojciec został bowiem kiedyś zmuszony do porwania swojego kolegi, konfidenta gestapo. To wydarzyło się naprawdę, w październiku 1944 roku. Natomiast cała reszta historii w filmie jest wymyślona przeze mnie, powiązania między postaciami są fikcyjne. Ale to mrożące krew w żyłach zdarzenie skłoniło mnie do tego, żeby wdać się w romans z czasami II wojny światowej, żeby wyobrazić sobie los żyjących wtedy ludzi, to, jak funkcjonowali - bez filtra, grzeczności serialowej, literackiej, jaką gdzieś w krwiobiegu mamy. Jestem daleki od widzenia tamtych czasów przez pryzmat narodowowyzwoleńczej czystości. Dla mnie to makabryczny czas i mam o nim inne wyobrażenie - dalekie od potocznego. Dodał także: Miałem świadomość, że za życia mojego ojca takiego scenariusza bym nie napisał, bo wielu ludzi rozumie historię przedstawioną w "Obławie" jako profanacje tamtych czasów. Nie ukrywam, że za życia ojca powodowałbym się jego oceną, opinią. W tym wypadku natomiast nikt mnie nie rozliczał, nie osądzał z takich, a nie innych rozwiązań scenariuszowych.

Kryształowicz nie uniknął także pytań o to, dlaczego od realizacji jego ostatniego filmu fabularnego ("Koniec wakacji") do "Obławy" minęło 8 lat. Uwikłałem się dość mocno w historię telewizyjna, która mnie pochłonęła, ograniczyła, na tyle że nie mogłem zrobić niczego w trakcie (m.in. był reżyserem serialu "BrzydUla"- przyp. red). Nie uważam, że to był czas stracony, dużo mi to dało. A czy to się przełożyło na dużą stratą z punktu widzenia ciągłości zawodowej - nie mnie oceniać. Lepiej zrobić po przerwie rzecz wartościową, do bólu szczerą, niż robić ciągle rzeczy, które są półproduktami - dodał.

"Obława" jest thrillerem wojennym osadzonym w realiach drugiej wojny światowej. To historia zemsty kaprala Wydry - specjalisty od wykonywania wyroków - za skrytobójczą śmierć jego oddziału partyzanckiego. To także opowieść o psychologicznych konsekwencjach pewnej zdrady, która zaciąży nad życiem kilku osób. Obraz zdobył Srebrne Lwy na 37. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Dostał też kilka Orłów - m.in. za scenariusz, zdjęcia i kostiumy. Polską Nagrodę Filmową przyznano również odtwórcom głównych ról - Marcinowi Dorocińskiemu, Maciejowi Stuhrowi, Weronice Rosati i Sonii Bohosiewicz.