​"Tu nie powinno być polityki" - mówi naszemu korespondentowi Aleksandr Syriewicz, właściciel terenu, na którym 9 lat temu doszło do katastrofy prezydenckiego Tu-154 w Smoleńsku.

Fakt, że teren, na którym pracowali śledczy, archeolodzy i na którym miał stanąć pomnik ofiar należy do prywatnej osoby ujawniono w 2017 roku. Wówczas Syriewicz postawił bramę, która zamknięta nie pozwala na dostęp do miejsca katastrofy. Na bramie jest informacja z jego numerem telefonu. Napisano w niej, że to teren prywatny, na którym rozpoczęto budowę lokalnego gazociągu.

Budowę gazociągu już zakończyliśmy - zapewnia Syriewicz naszego korespondenta i przekonuje, że ta ziemia gdzie rozbił się polski samolot należała do niego i przed 2010 rokiem.

To prywatny teren, czekamy na decyzje stron i polskiej, i rosyjskiej, co tu będzie. To miejsce ludzkiej tragedii. To miejsce powinno być uwiecznione, gdzie mogliby przychodzić i polscy obywatele, by oddać cześć ofiarom, i Rosjanie, aby pokłonić głowę przed tą tragedią - mówi Syriewicz w rozmowie z RMF FM.

Podkreśla, że nie jest przeciwny budowie pomnika ofiar. Ta tragedia powinna tu być upamiętniona - podkreśla. Powiedział, że w sprawie monumentu "będziemy rozmawiać, decydować" i zaznacza: To tragedia, tu nie powinno być polityki.

Syriewicz dodaje, że jest w kontakcie z polską konsul w Smoleńsku, ale na list, jaki napisał do polskiego ambasadora w Moskwie, odpowiedzi nie dostał. O pomniku ofiar nikt z nim nie rozmawia, chociaż jak twierdzi, bez jego zgody nic tu zbudować nie można. Zapewnia, że nic nie wie o konkursie, w którym polsko-rosyjska komisja wybrała już projekt pomnika ofiar katastrofy 10 kwietnia 2010 roku.

Opracowanie: