130 miliardów euro pomocy nie do greckiej kasy, tylko na wspólny rachunek zarządzany przez Unię Europejską. To nowy pomysł Austrii na ratowanie Greków. Po południu w Brukseli spotykają się ministrowie finansów strefy euro. Mają zdecydować, czy wypłacić Atenom pieniądze, czy dać im zbankrutować.

Z punktu widzenia Polski wygląda na to, że lepszym scenariuszem byłaby wielka wypłata, bo jeżeli Grecy dostaną te pieniądze to inwestorzy na rynkach powinni się uspokoić. To da szansę na wyprowadzenie tego kraju z zapaści. Wtedy ceny euro, dolara i franka szwajcarskiego powinny nieco spaść. Także banki chętniej by udzielały kredytów - zarówno hipotecznych, jak i tych dla firm. Spadłoby także oprocentowanie kredytów złotowych - dzięki niższej stawce WiBOR.

Ryzyko tego scenariusza jest takie, że jeżeli strefa euro da pieniądze Grekom, nie przypilnuje ich, a oni je zmarnują, to za jakiś czas ten kryzys wróci z kilka razy większą siłą. To jednak chyba i tak lepsze niż zgoda na bankructwo tego kraju. Wtedy od razu będziemy mieli finansowe trzęsienie ziemi, które z drugiej strony zmusiłoby Greków do odbudowy kraju na zdrowszych zasadach. Tyle że metodą szokową.

Te wielkie dylematy muszą po południu rozsądzić ministrowie finansów strefy euro, czyli tak zwana eurogrupa. I to nie będą łatwe rozmowy. Brytyjski dziennik "Sunday Telegraph" donosi bowiem, że niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble ma się ponoć domagać bankructwa Grecji. Gazeta cytuje słowa jednego z unijnych dyplomatów, któremu Schaeuble miał przyznać, że "zamiast otrzymać 130 miliardów euro, to Ateny powinny oficjalnie ogłosić bankructwo. To by postawiło ich gospodarkę na nogi".

Coś w tych plotkach musi być, bo pojawiają się także głosy, że zamiast obiecanych wcześniej 130 miliardów euro pomocy - Grecy mogą dostać tylko 13 miliardów - na spłatę bieżących długów. Resztę pieniędzy Ateny miałyby dostać dopiero, gdy rzeczywiście obniżą zadłużenie.