Polski budżet trzeszczy w szwach, nowelizacja jest nieunikniona. Kolejne dane gospodarcze mocno odbiegają od prognoz, na których opierało się Ministerstwo Finansów, tworząc założenia ustawy. W wyliczeniach nie zgadzają się podstawowe założenia - począwszy od wzrostu gospodarczego.

W budżecie założono, że w tym roku wzrost gospodarczy wyniesie 2,2 procent PKB. Już teraz wiadomo, że jest to nieosiągalne, więc w państwowej kasie będzie na koniec roku mniej pieniędzy, niż planowano. Tak samo jest z inflacją, którą założono na poziomie 2,7 procent, a jest o połowę niższa. To również oznacza kilka miliardów złotych mniej.

Martwi także niedoszacowane bezrobocie, ale to już tradycja. Jacek Rostowski twierdzi, że na koniec roku bezrobocie nie przekroczy 13 procent, tymczasem już teraz wynosi ono 14,4 procent.

Cały ten bałagan powoduje, że w połowie roku możliwa - a według wielu ekonomistów konieczna - będzie boleśniejsza dla nas nowelizacja budżetu.

Jeszcze nie teraz

Jeżeli będzie nowelizacja budżetu, to najwcześniej tuż przed wakacjami - przyznają nieoficjalnie urzędnicy resortu finansów.

W pierwszej kolejności rząd będzie szukał brakującej gotówki w Otwartych Funduszach Emerytalnych. Wystarczy, że zdecyduje o częściowym przeniesieniu pieniędzy do ZUS-u i już będzie miał do dyspozycji kilka miliardów złotych. Będzie to swoista pożyczka, której udzielimy państwu.

Prawdopodobnie Ministerstwo Finansów będzie także przesuwać kolejne wydatki na przyszły rok. Możliwe jest opóźnienie na przykład budowy autostrad.

Zapewne wróci także "kreatywna księgowość" polegająca na tym, że tak jak w przeszłości kolejne wydatki będą przenoszone poza budżet - na przykład do funduszu drogowego. Dzięki temu statystyki się poprawią, choć wcale nie poprawi się sytuacja państwa.