Stany Zjednoczone odcięły Turcji dostęp do danych wywiadowczych gromadzonych przez państwa koalicji walczącej z Państwem Islamskim - poinformował na swej stronie internetowej renomowany niemiecki tygodnik "Der Spiegel". Eksperci wojskowi oceniają ten krok jako policzek dla Ankary.

Jak ustalił tygodnik, Turcy od 9 października nie dostają informacji z katarskiej bazy lotniczej Al-Udeid, gdzie mieści się centrum dowodzenia międzynarodowej koalicji walczącej z ISIS.

Data nie była przypadkowa: właśnie 9 października Ankara przeprowadziła pierwsze naloty i ostrzał artyleryjski kurdyjskich pozycji na północnym wschodzie Syrii.

Pentagon miał obawiać się, że dane, zbierane codziennie przez samoloty, drony i satelity koalicji, zostaną wykorzystane przez Turcję do celów innych niż walka z ISIS - a konkretnie właśnie do planowania działań przeciwko Kurdom.

W efekcie Waszyngton de facto wykluczył Ankarę z koalicji walczącej z Państwem Islamskim, w której uczestniczy obecnie kilkadziesiąt państw, ale w działaniach wojennych bierze udział tylko kilka z nich.

Według wojskowych, na których powołuje się "Der Spiegel", decyzja USA uznawana jest za policzek dla prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdogana.

Amerykanie się wycofują, Turcy ruszają z ofensywą

Celem rozpoczętej przez Turcję w ubiegłą środę ofensywy militarnej w Syrii jest - jak deklarowała Ankara - wyparcie bojowników kurdyjskich milicji pod nazwą Ludowe Jednostki Samoobrony (YPG) z przygranicznego pasa na środkowym odcinku granicy turecko-syryjskiej i utworzenie tam tzw. strefy bezpieczeństwa.

Co istotne, milicje YPG są wspierane przez Zachód i stanowią główny trzon Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF), które odegrały decydującą rolę w pokonaniu Państwa Islamskiego na terenie Syrii, a obecnie kontrolują większość terenów na północy kraju.

Dodajmy, że ofensywa Ankary ruszyła po ogłoszeniu przez prezydenta USA Donalda Trumpa wycofania amerykańskich żołnierzy z północnej Syrii. Kurdowie określili tę decyzję jako "cios w plecy".