Włodarze Ferrari ostro skrytykowali byłego przewodniczącego Międzynarodowej Federacji Samochodowej Maxa Mosleya za to, że wszelkimi środkami dążył do wprowadzenia do Formuły 1 nowych teamów, nie zwracając uwagi na ich kłopoty.To święta wojna w sporcie - napisano w artykule na oficjalnej stronie internetowej zespołu.

W tekście zwrócono również uwagę na to, że FIA zamiast skupić się na uznanych firmach, które zrezygnowały ze startów w F1, takich jak BMW czy Toyota, skupiają się na tym, by Campos Meta czy US F1 Team miały miejsce w stawce. To niedorzeczne - dowodzą autorzy artykułu.

Z trzynastu teamów, które w tym sezonie będą startowały w F1, tylko jedenaście na razie pojawiło się na torze. W Camposie zmienił się główny udziałowiec i do tej pory nie wiadomo, czy wystąpi w Bahrajnie. Jeszcze gorzej ma się sprawa z US F1 Team, z którym w ogóle nie wiadomo, co się dzieje. Co prawda podpisano kontrakt z jednym kierowcą, Jose Marią Lopezem, ale on sam do końca nie wie, czy w końcu zespół będzie jeździł w F1, czy też powinien poszukać sobie innego pracodawcy - argumentują przedstawiciele Ferrari. Następnie mamy serbskie szakale, czyli team Stefan GP. Zespół ten ma w swoich strukturach ludzi, za którymi ciągną się dawne skandale. Stefan GP tylko czeka na to, aż któryś z dwóch niepewnych teamów zrezygnuje ze startów - dodają.

Dostało się również zespołowi Roberta Kubicy, Renault. Nic nie zostało z Renault, tylko stara nazwa - napisano w artykule. Winnym tego stanu rzeczy według bossów Ferrari jest Max Mosley, który zezwolił niestabilnym finansowo zespołom na to, by weszły do F1.