"Wawrzyk ma niewielkie szanse na pokonanie Powietkina. Musiałby go znokautować" - tak Mariusz Wach komentuje wieczorny pojedynek w Moskwie, w którym Andrzej Wawrzyk spróbuje odebrać mistrzowski pas federacji WBA Rosjaninowi Aleksandrowi Powietkinowi. Równocześnie jednak pięściarz z Krakowa zastrzega, że "to waga ciężka i jeden cios może zdecydować o niespodziance".

Jeśli Andrzej chce wygrać z faworyzowanym Powietkinem, musi go znokautować. Na punkty nie pokona pięściarza z Rosji. Teoretycznie ma jakieś szanse, ale są one niewielkie. Ale jego sztab na pewno zrobił wszystko, aby był bardzo dobrze przygotowany, bo wszyscy wiedzieli, na kogo się porywają - podkreśla 33-letni Wach, który kilka miesięcy temu sam walczył o mistrzostwo świata. Rywalizował w Niemczech z Władimirem Kliczką o pasy organizacji IBF, WBO i WBA (Ukrainiec ma tytuł superczempiona federacji WBA). Polak przegrał na punkty, ale później został zdyskwalifikowany za doping.

Teraz Wach przekonuje, że mierzącemu 195 cm Wawrzykowi bardzo trudno będzie wykorzystać atut w postaci wzrostu i zasięgu ramion. Niższy o siedem centymetrów Powietkin doskonale niweluje różnicę wzrostu, znakomicie czuje się w półdystansie. Ale pamiętajmy, że miał też słabsze pojedynki, a to przecież waga ciężka i jeden cios może zdecydować o niespodziance na terenie rywala - zastrzega.

Wach również boksował z Powietkinem - w 2002 roku w półfinale turnieju im. Feliksa Stamma w Warszawie. Przegrał wtedy z kretesem. Zostałem rzucony na głęboką wodę, bowiem w debiucie w reprezentacji od razu trafiłem na taką gwiazdę, ówczesnego mistrza Europy, a późniejszego mistrza olimpijskiego i świata. W trzeciej rundzie przegrywałem 5:20, a zgodnie z przepisami różnica 15 pkt oznaczała koniec rywalizacji. Każdy, kto był wtedy w hali, widział, że nie było ogromnej przewagi Powietkina, ale sędziowie być może obawiali się o moje zdrowie - wspomina ten pojedynek Wach.

(edbie)