Dziennikarze białoruskich mediów są już nie tylko zatrzymywani czy karani grzywnami, ale trafiają też do aresztów. Wczoraj zakończył się proces szóstki reporterów, którym świadkowie-milicjanci zarzucali "koordynowanie protestu" studentów przeciwko sfałszowanym wyborom prezydenckim z 9 sierpnia.

Reporterzy z białoruskich mediów TUT.by, "Komsomolskiej Prawdy" i agencji BiełaPAN zatrzymani 1 września podczas studenckiej demonstracji, spędzili w areszcie trzy doby, czekając na proces. Chociaż byli zatrzymani dla "kontroli dokumentów", milicja zarzuciła im udział w proteście i jego koordynację. Zaprzeczają temu zarówno oni sami, jak i obserwatorzy wydarzenia.

W rozprawie w sądzie za pośrednictwem łącza wideo uczestniczyli jako świadkowie ludzie w kominiarkach. Nie zdejmowali ich nawet w celu potwierdzenia tożsamości, co jest złamaniem przepisów. Przedstawili się jako funkcjonariusze OMON i zeznali, że dziennikarze kierowali marszem, wydawali komendy i "koordynowali protest". Na tej podstawie reporterzy byli sądzeni z artykułu o udział w nielegalnej akcji. Groziło im do piętnastu dni aresztu.

Ostatecznie sąd wymierzył im w piątek po trzy doby aresztu za udział w nielegalnej akcji. Tego samego dnia reporterzy wyszli na wolność, bo tyle czasu już spędzili za kratkami. Koledzy dziennikarzy i środowiska niezależne uważają zatrzymania i proces za motywowane polityczne, a ich cel odczytują jednoznacznie.

To pokazowy proces, który ma na celu zastraszenie innych dziennikarzy: chodzi o to, żebyśmy nie chodzili na protesty, nie relacjonowali ich - powiedziała PAP reporterka TUT.by. Na pytanie, czy możliwe, by tak się stało, odpowiada: "Nie ma mowy".

Dziennikarze mówią o celowych działaniach władzy

Oni i tak będą pracować - uważa prawnik Białoruskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy (BAŻ) Aleh Ahiejeu. I przyznaje, że wykonujący ten zawód nie mają dzisiaj praktycznie żadnej ochrony. Nie działają żadne mechanizmy prawne, choć formalnie w przepisach są paragrafy i o wolności słowa, i o pracy dziennikarza, i jest nawet odpowiedzialność karna za utrudnianie reporterowi pracy - tłumaczy.

Według prawnika wszystkie działania, w tym pomoc wynajmowanych przez redakcje adwokatów czy zgłoszenia o popełnieniu przestępstwa do Komitetu Śledczego, które pomaga pisać BAŻ, to raczej "pomoc psychologiczna" i konstatacja faktów łamania prawa.

Tak jak w przypadku wszystkich innych grup społecznych, problem mediów to tylko jeden z przejawów relacji między władzą i społeczeństwem - twierdzi Ahiejeu.

Przetrzymywanie dziennikarzy najpierw na komisariacie, a potem w areszcie przez trzy doby, czyli maksymalny okres bez wyroku sądu, ich koledzy uważają za celowe działanie władz. Z drugiej strony cieszą się, że przynajmniej ich nie bito i pozwolono przekazać im ciepłe ubrania. W czwartek wieczorem do aresztu przy ulicy Akrescina w Mińsku dopuszczono nawet adwokatów.

Tego samego dnia kilkudziesięciu dziennikarzy pikietowało przed budynkiem MSW Białorusi. Potem przeszli oni w proteście przez centrum stolicy pod komisariat milicji, gdzie przebywał zatrzymany tego dnia fotoreporter TUT.by. Inny fotograf tej redakcji został zatrzymany i pobity w środę. Obaj wyszli tego samego dnia.

Wcześniej w nocy z wtorku na środę część redakcji TUT.by na znak protestu nocowała pod komisariatem, bo właśnie tam przetrzymywano początkowo szóstkę dziennikarzy zatrzymanych we wtorek. W środę rano protest trwał, a przed ogrodzeniem leżały papierowe torby z różnych restauracji i fast foodów.

Było bardzo chłodno. Przez całą noc ludzie przywozili nam jedzenie. Jeden pan, nikomu z nas nieznany, przyjechał 9-miejscowym minivanem i zostawił nam klucze. Włączył ogrzewanie i powiedział, że starczy na dwa dni - opowiada Lena. Podkreśla, że wielu ludzi solidaryzuje się z zatrzymanymi i protestującymi reporterami.

Pod komisariat dziennikarze różnych redakcji i po prostu mieszkańcy Mińska przychodzili też w ciągu dnia. Trzy młode kobiety, które pracują "tu niedaleko", przyszły pod komisariat na godzinę, w czasie przerwy obiadowej. Nasza firma mówi, że jest "poza polityką", dlatego nie można się obnosić ze swoją aktywnością. Ale w wolnym czasie - proszę bardzo - powiedziały.

Coraz częstsze zatrzymania dziennikarzy

Zatrzymania dziennikarzy i szykany wobec nich są coraz częstsze i - zdaniem prawników - coraz bardziej zuchwałe.

W czwartek z Homla nadeszła informacja o kolejnym zatrzymaniu i umieszczeniu w areszcie dziennikarki Biełsatu Łarysy Szczyrakowej, wcześniej zresztą wielokrotnie zatrzymywanej za swoją działalność zawodową. Grożono jej także m.in. odebraniem dziecka. Szczyrakowa została w piątek skazana na karę grzywny i wypuszczona na wolność.

Dziennikarze telewizyjni Dzianis Dudzinski i Dźmitry Kachno zostali w czwartek skazani na 10 dni aresztu za udział w nielegalnej akcji. Obaj stracili pracę w państwowej telewizji, gdy wypowiedzieli się przeciw stosowaniu przemocy przez służby bezpieczeństwa wobec pokojowych demonstrantów.

W ubiegłym tygodniu w czasie relacjonowania protestu milicja zatrzymała ok. 50 dziennikarzy, w celu "sprawdzenia dokumentów" -  w tym reportera TVN Andrzeja Zauchę. Wszyscy trafili do komisariatu, większość wypuszczono, ale czwórce zarzucono udział w nielegalnej akcji i zatrzymano na noc. Reporter ze Szwecji został deportowany.

Dwa dni później MSZ Białorusi poinformował 17 dziennikarzy pracujących dla mediów zagranicznych o anulowaniu ich akredytacji. Decyzje w tej sprawie podejmuje komisja ds. bezpieczeństwa informacyjnego przy Radzie Bezpieczeństwa.

Ta sama komisja uznała, że bezpieczeństwu państwa szkodzą artykuły, w tym na niezależnych portalach Naviny.by i Nasza Niwa. Za pisanie o brutalności milicji, przemocy i torturach strony internetowe zostały zablokowane.

W piśmie z ministerstwa informacji do redakcji Navin uściślono, że ich publikacje m.in. "negatywnie opisywały sytuację w kraju i dyskredytowały działalność struktur państwowych, w tym milicji". Uznano również, że artykuły sprzyjają m.in. "sztucznemu wzrostowi napięcia w społeczeństwie" i "osłabieniu poczucia patriotyzmu, gotowości do zbrojnej obrony niepodległości i integralności terytorialnej", jak również "utracie tradycyjnych wartości moralnych".

"Zlikwidować obrazek"

Reporterzy mediów białoruskich w czasie protestów pracują w kamizelkach z napisem "Prasa", z legitymacjami i akredytacjami w widocznym miejscu. Jednak, jak sami mówią, mają przez to poczucie, że jeszcze bardziej wystawiają się "na celownik" OMON-u.

W czasie gorącej fazy protestów wielu dziennikarzy (także zagranicznych) zatrzymano, bito i umieszczano w aresztach. Reporterka Naszej Niwy została celowo postrzelona w nogę (widać to na nagraniach wideo) z małej odległości z broni pneumatycznej. Do tej pory nie wszczęto postępowania karnego ani w jej sprawie, ani w innych zgłoszonych przez dziennikarzy, ich redakcje czy BAŻ.

Reporterzy są zatrzymywani przez milicję w trakcie relacji na żywo. Sami wielokrotnie słyszeli, że OMON używa do tego celu komendy "zlikwidować obrazek". Gdy takie słowa rozlegają się z milicyjnej krótkofalówki, wiadomo, co nastąpi. Najpierw zwijają dziennikarzy, potem zaczyna się rozpędzanie protestu - mówi prawnik Ahiejeu. Struktury siłowe zaprzeczają, by coś takiego miało miejsce.

Reporterzy opowiadają PAP, że do pracy chodzą z "pakietami przetrwania", czyli zestawem rzeczy niezbędnych w przypadku zatrzymania i aresztu.