​Biciem dzwonów na cześć ofiar zakończyły się obchody pierwszej rocznicy zamachu terrorystycznego w Berlinie, w którym 12 osób zginęło, a 70 zostało rannych. Związkowcy Solidarności uczcili pamięć polskiego kierowcy Łukasza Urbana.

Dzwony na wieży kościoła Gedaechtniskirche na placu Breitscheidplatz odezwały się o 20:02 i biły przez 12 minut - po minucie dla każdej ofiary. Właśnie o tej godzinie przed rokiem na placu nieopodal dworca kolejowego ZOO doszło do ataku islamskiego terrorysty na uczestników bożonarodzeniowego jarmarku.

W uroczystości uczestniczyło około 1000 osób. Większość z nich trzymała zapalone znicze. Kilka osób miało biało-czerwone flagi.

Gdy dzwony umilkły, uczestnicy udali się w okolice odsłoniętego w południe pomnika ofiar zamachu. Miejsce upamiętniające zabitych składa się z przecinającej plac szczeliny wypełnionej złocistym metalem oraz nazwisk ofiar uwiecznionych w schodach prowadzących do kościoła.

Oddano cześć kierowcy Łukaszowi Urbanowi

W uroczystościach uczestniczyła delegacja Krajowej Sekcji Transportu Drogowego NSZZ "Solidarność", która oddała cześć polskiemu kierowcy Łukaszowi Urbanowi, zastrzelonemu przez terrorystę podczas porwania ciężarówki, użytej następnie do ataku.

Wiceprzewodniczący Sekcji Tomasz Michalak powiedział, że forma upamiętnienia zabitych i solidarność ludzi była wzruszająca. To, co się wydarzyło rok temu, to wielka tragedia, która nie powinna była mieć miejsca - zaznaczył. Jego zdaniem kierowcy i ich samochody nadal nie są wystarczająco chronione. Przez ten rok sytuacja zmieniła się na gorsze. Mieliśmy kolejne ataki z użyciem samochodów ciężarowych - podkreślił polski związkowiec.

Zamachowiec wjechał w tłum 40-tonową ciężarówką

Pochodzący z Tunezji terrorysta Anis Amri 19 grudnia 2016 roku zastrzelił w Berlinie polskiego kierowcę Łukasza Urbana i wjechał jego 40-tonową ciężarówką na świąteczny jarmark na śródmiejskim placu Breitscheidplatz, zabijając tam 11 osób i raniąc ponad 70. Udało mu się zbiec do Włoch, gdzie w cztery dni po zamachu zginął w wymianie ognia z policją.

Śledztwo wykazało, że niemieckie instytucje odpowiedzialne za bezpieczeństwo popełniły w postępowaniu z przebywającym od 2015 roku na terenie Niemiec Tunezyjczykiem wiele kardynalnych błędów. Pomimo istniejących przesłanek nie umieszczono go w areszcie i nie deportowano do kraju pochodzenia, co pozwoliłoby uniknąć zamachu.


(ł)