HC GKS Katowice był najsłabszą drużyną kończącego się sezonu hokejowej ekstraligi. Katowiczanie wygrali tylko dwa z 48 meczów. "Osiągnęliśmy cel, jakim było przetrwanie. Czas pokaże, czy ktoś to dostrzeże" - podsumowuje wiceprezes klubu Dariusz Domogała.

W kończącym się sezonie katowiczanie strzelili 95 bramek, stracili - 434. Rywalizację zakończyli na ostatnim, 10. miejscu.

O wyniku sportowym nawet nie ma co mówić. Nie chcieliśmy tak po prostu zrezygnować, wycofywać się z rozgrywek, zaczynać pod inną nazwą. Nie można żyć historią, ale przecież klub ma bogatą tradycję - podkreśla Domogała.

W pierwszych trzech miesiącach sezonu hokeiści HC GKS-u nie mogli grać na własnym lodowisku. Mecze rozgrywali w Janowie, bez udziału publiczności, bo klub nie miał zgody na organizację tam imprezy masowej. Tafla przy Spodku długo nie była gotowa po MŚ siatkarzy, kiedy to w pomieszczeniu hali lodowej funkcjonowała sala konferencyjna i biuro prasowe turnieju.

Wróciliśmy do Spodka dopiero w grudniu. Fakt, też nie przychodziło na mecze zbyt wielu kibiców, jednak już przy 200-300 widzach bilansują się koszty meczu - wyjaśnia wiceprezes.

Jego zdaniem, na sytuacji klubu ciążyły wydarzenia z sezonu 2012/13, kiedy w trakcie rozgrywek z dalszej współpracy zrezygnowali niektórzy sponsorzy, a drużyna kończyła rywalizację już bez ich wsparcia.

Nie jesteśmy bankrutem z milionowym długiem. Kwestie wynagrodzeń mamy zrealizowane w 80 procentach, do rozliczenia sezonu brakuje nam 30 tysięcy złotych. Plany w życiu trzeba mieć, inaczej nie miałoby ono sensu. Myślę, że w najbliższym czasie okaże się, jaka będzie nasza przyszłość - podsumowuje Domogała.

(edbie)