Stary sojusz o nowym znaczeniu - tak dziennik "The Washington Post" tytułuje dziś artykuł na temat amerykańsko-brytyjskich relacji. Premier Wielkiej Brytanii Tony Blair rozpoczyna dwudniowe rozmowy z prezydentem George W Bushem. Spotkanie w Camp David poświecone będzie sprawie irackiej.

Zdaniem komentatorów stosunki Busha i Blaira przypominają nieco relacje Franklina D. Roosevelta i Winstona Churchilla z czasów II wojny światowej. Podobnie jak niegdyś, obaj przywódcy zgodnie uznają, że trzeba bronić zachodnich cywilizacji przed dyktatorem i jego zbrodniczą ideologią. Uważają, że oba kraje wiąże wspólna historia i wspólne przeznaczenie.

Jak podkreślają przedstawiciele administracji USA, Tony Blair jest właściwie jedynym zagranicznym przywódcą, który mógłby poważnie zagrozić planom inwazji na Irak. Waszyngton może sobie pozwolić na głębokie różnice zdań z Francją czy Niemcami. Znalezienie się pod przeciwnych stronach barykady z Wielką Brytanią byłoby trudno wytłumaczyć nawet własnym obywatelom.

Blair, popierając od początku politykę Busha, zdobył pozycję pozwalającą mu na rzeczywisty wpływ na politykę Białego Domu. To on konsekwentnie opowiada się za utrzymaniem współpracy z ONZ. Teraz, jak się oczekuje, będzie namawiał prezydenta USA do zgody na dwa lub nawet trzy sprawozdania inspektorów przed wyznaczeniem ultimatum Husajnowi. Trudno przewidzieć, czy mu się to uda. Nie oczekuje się jednak, by stawiał sprawę na ostrzu noża.

16:05