Lubujemy się w dość bezsensownych sporach. Za takie uważam zarówno gorące kłótnie o 7-milionowe wydatki na spot z okazji 10-lecia Polski w Unii, jak i protesty przeciw posługiwaniu się przez PiS obrazem trumny Lecha Kaczyńskiego w jego rocznicowo-wyborczej reklamówce. Jakoś żadna z tych historii nie potrafi wywołać we mnie wielkiego oburzenia. A nawet dreszczu, jaki przechodzi wicepremier Bieńkowską.

Czy PiS ma prawo pokazać trumnę Lecha Kaczyńskiego i zadeklarować, że "dokończy jego dzieło"? A dlaczegóż by nie? W polskiej polityce (i nie tylko w niej) odwoływanie się do autorytetu zmarłych nie jest ani niczym wyjątkowym, ani nie jest traktowane jako coś co miałoby wymiar świętokradczy. O ile oczywiście na zmarłych powołują się ci, którzy mogą rościć sobie do tego jakiekolwiek prawo. Rozumiem, że nikt nie spiera się z tym, czy politycznym spadkobiercą Lecha Kaczyńskiego jest jego brat i partia którą zakładał. Czemu zatem nie miałaby ona odwoływać się i do samej postaci nieżyjącego prezydenta i do okoliczności w których zginął? Czy gdyby piłsudczycy (o ile tacy dotrwaliby do czasów telewizyjnych) pokazywaliby trumnę marszałka i głosili "dokończymy twe dzieło" wzbudzaliby oburzenie? A gdy politycy, walcząc o głosy posługują się obrazami zamachów, wojen, tragedii i obiecują "to nigdy się nie powtórzy" robią coś, co zasługuje na określenie ich działań jako "haniebnych". Jeśli tak, to grono do którego - zdaniem PO - dołączył PiS, jest wielce pokaźne.

Burza w szklance wody, o 7 milionów złotych na spoty promujące Unię Europejską, też nieco zadziwia mnie swą intensywnością. To, że Unia wymaga, by ją reklamować i wydawać na tę reklamę duże pieniądze i że jeśli ktoś ma to robić - to rządzący - jest poza dyskusją. Materiał, w którym porównuje się Polskę "przedunijną" z Polską współczesną, nie pokazując przy tym żadnego polityka, ciężko też zakwalifikować jako wyborczą agitację, bo jeśli już - to byłaby agitacja promująca wszystkie partie prounijne, czyli jakieś 4/5 tych, które startują w najbliższych wyborach. To, że rządzący (na różnych szczeblach) lubią i grzeją się zawsze w rocznicowym ciepełku, to też nic nowego. Przy okazji 5. rocznicy Polski w Unii wystąpienia, koncerty i różne okolicznościowe imprezy zaliczały władze wszystkich szczebli od prezydenta i rządu, aż po samorządowców. Ot, taki przywilej tego, że się akurat jest na szczycie.

Cała ta sprawa ma (poza zastanawiającą ceną samego spotu) tylko jeden aspekt, który jest rzeczywiście wart zwrócenia uwagi. To jednak nazbyt siłowe (by nie rzec że nachalne) "wdrukowywanie" przez PO i samego premiera wyborcom w głowy, że 10 lat w Unii to sukces jej rządów, że unijne wydatki i inwestycje zawdzięczamy właśnie jej i że gdyby nie ona, to nie byłoby się czym cieszyć. Premier śpiewający "Hey Jude", stopniowanie napięcia, zwoływanie dziennikarzy na konferencję w kancelarii premiera, "uroczysta" premiera spotu i nawoływanie, by spot cieszył, wzruszał i wywoływał dreszcze, było tak czytelne w przekazie, tak bardzo zalatywało od całego przedsięwzięcia agitacją, że gdyby rzecz nie działa się na miesiąc przed wyborami, mogłoby to bawić, gdy dzieje się w szczycie kampanii każe zastanawiać się, czy nie jesteśmy jednak wszyscy traktowani jako lud nazbyt ciemny.