To kto wygra euro-wybory nie wydaje mi się szczególnie intrygujące. Przy małej frekwencji, siódme kolejne zwycięstwo PO czy pierwsze od lat PiS-u wydaje się mieć bardzo umiarkowane znaczenie dla losów polskiej polityki. Znacznie ciekawsze, symptomatyczne i znamienne może okazać się to co wydarzy się za plecami dwóch głównych graczy.

Jeśli jakieś wybory sprzyjają małym, świeżym czy nieco niszowym bytom politycznym - to właśnie te. Do urn idzie w nich jeszcze mniej osób niż zazwyczaj, a te które idą są na tyle świadome tego co robią, by wiedzieć, że akurat te wybory odgrywają raczej rolę solidnego partyjnego sondażu, niż mają jakikolwiek wpływ na cokolwiek. To, czy w europarlamencie rządzą socjaliści czy chadecy, ma bowiem mniej więcej takie znaczenie dla żywota Kowalskiego, jak dla szwajcarskiego Mullera to, kto jest akurat szefem Rady Federacji. Tu więc można sobie pozwolić na większą swobodę, oddać głos na jakąś mniejszą partię, a nawet go "stracić", głosując na przegranego.

Te kalkulacje - czynione również przez polityków - sprawiły, że lista ugrupowań, które startują w tych wyborach, wygląda wyjątkowo intrygująco. Oprócz starej, dobrze znanej czwórki PO-PiS-SLD-PSL mamy Gowinowski, liberalno - konserwatywny sojusz dawnych PO-wców z jeszcze dawniejszymi PiS-owcami, socjalno-narodową partię zbuntowanych przeciw Kaczyńskiemu Ziobrystów, lewicowo-liberalne porozumienie Palikota z Kwaśniewskim, do tego libertynów od Korwina i narodowców. Wszystko to tworzy intrygującą mieszankę partyjnych szyldów, która, gdyby wybory przedłużyły, a nie zakończyły ich byt, mogłaby trochę ożywić naszą scenę.

Teoretycznie rzecz biorąc, polityczne pierwiosnki i dotychczasowi outsiderzy powinni mieć tym razem całkiem spore szanse. Jedni rzucili do boju o Brukselę wszystko co mają najlepszego, a przynajmniej najbardziej znanego - Solidarna Polska wystawiła wszystkich Ziobrów, Kurskich, Cymańskich jakich tylko mogła namówić na start, Polska Razem robi co może, by wyjść na największego liberała naszej polityki, Korwin stał się nieoczekiwanie, chyba nawet dla samego siebie, nadzieją zbuntowanych anty-establishmentowców.... Kiedy - jeśli nie teraz, można by zapytać wszystkich znudzonych nieco naszym partyjnym dualizmem i PO-PiS-owym klinczem.

Ze wszystkich obliczeń sztabowców wynika, że 25 maja wystarczy dostać jakieś 300-350 tysięcy głosów, by przekroczyć granicę 5% i trafić do brukselskiego raju, a przy okazji wejść do grona nieco poważniejszych graczy. Te 300 tysięcy może nieco rozszczelnić system, wpuścić trochę powietrza (zwłaszcza po prawej stronie), udowodnić, że w okolicach Platformy i PiS-u może powstać cokolwiek, co nie jest skazaną na niepowodzenie efemerydą. Jeśli komuś się to uda, to zapewne nadmiernego zamieszania politycznego nie uczyni, ale może sprawić, że główne siły polityczne, dotąd pewne siebie i przekonane, że mogą zagrozić tylko sobie nawzajem, zostaną nieco "ugryzione w dupę" (cytując ulubionego poetę prawicy - JM Rymkiewicza) i ożywione. Wszystkie sondaże dają na to - póki co - niewiele szans i przekonują, że eurowybory raczej doskonale podtrzymają status quo niźli cokolwiek zmienią, ale przez najbliższe 12 dni, może jeszcze coś się w tej sprawie zmieni.