Pokrzykiwanie o narodowej zdradzie, zaprzaństwie, braku honoru i odmawianie rywalom patriotyzmu, stały się ostatnio codziennością polskiej polityki. Rzucanie najtęższych oskarżeń przychodzi PiS-owi z zadziwiającą łatwością. Działacze na wyprzódki sieką rządzących słowem grubym i mocnym, przekraczając coraz częściej granicę przyzwoitości.

Polska antyrządowa opozycyjność zawsze była mało merytoryczna, nacechowana silnymi emocjami i pełna ostrych słów. Gdy Platforma walczyła z PiS-em, usta pełne miała histerycznych ostrzeżeń przed początkiem dyktatury i wszechświatową kompromitacją Polski. Gdy PO-PiS udeptywały gruzy po rządach SLD, snuły wizję potężnego układu taplającego Polskę w bagnie korupcji i groziły Trybunałami Stanu dla Kwaśniewskiego. Gdy z kolei SLD brało rządy po AWS, robiło co mogło by kompletnie ośmieszyć i skompromitować ministrów gabinetu Buzka.

Co by jednak nie mówić o tamtych stylach - opozycyjność PiS ma cechy unikatowe i skrajne. Partia Kaczyńskiego nie tylko chce wdeptać rządzących w ziemię, ona chce ich obciążyć pełną odpowiedzialnością (prezes dodaje czasami że moralną) za katastrofę smoleńską i śmierć 96 osób, pozbawić jakiegokolwiek moralnego, politycznego, demokratycznego mandatu, wyrugować z polityki i posadzić na ławach narodowej hańby.

Ton PiS-u nadaje sam prezes, ale jego wierni ludzie, robią co mogą, by także się zasłużyć w boju i móc nadstawić pierś do orderów. Zwłaszcza młode pokolenie działaczy ściga się w tym "kto mocniej przywali". A to Mariusz Kamiński powie o "braku honoru", Adam Hoffman przebije go "prezydentem bez patriotyzmu", a Beata Kempa "kursem i ścieżką na której jest premier". Łatwość z jaką to robią, lekkość rzucania słów, powaga, wypowiadanych z dezynwolturą, a niebywale poważnych oskarżeń coraz bardziej mnie...., nawet nie to, że smuci czy przeraża, raczej daje wyobrażenie, jak będą wyglądały następne lata polskiej polityki.

Rządzącym można oczywiście wytykać grzechy, błędy i zaniedbania czasów przed i po 10.04. Można postawić im wiele merytorycznych zarzutów dotyczących samolotu, stanu pułku, organizacji lotu czy wyboru strategii śledztwa i współpracy z Rosjanami.

Okładając ich jednak takimi oskarżeniami jakie forsuje PiS i stawiając tak ostre żądania Jarosław Kaczyński i jego akolici otwierają puszkę Pandory. Oskarżając Komorowskiego o współodpowiedzialność za śmierć trójki parlamentarzystów, czy Tuska o spowodowanie katastrofy decyzją o rozdzieleniu wizyt, prezes daje przeciwnikom carte blanche, do stawiania równie absurdalnych zarzutów. Np. takich, że to zmarły prezydent jest winien katastrofy bo uparł się by lecieć 10 kwietnia i to w dodatku w otoczeniu tak wielu kluczowych dla państwa osób, albo - bo nie pozwolił odwołać generała Błasika, a ten doprowadził 36 pułk do stanu zapaści. Żądając budowy pomnika Lecha Kaczyńskiego, prezes rozpoczyna z kolei bolesne dla siebie dyskusję o wielkości nieżyjącego prezydenta i daje upoważnienie jego krytykom do stawiania pytań o to, za jakie właściwie zasługi ten pomnik stawiać. To są dwie strony tego samego paskudnego medalu, na którym miast słów pojednania i żałoby wyryjemy słowa nienawiści i wzajemnych oskarżeń.

Czytaj także na www.interia.pl