Medialne przecieki nieco zniweczyły "efekt WOW" (zdaje się, że ten zwrot wszedł już do języka codziennego) związany z rekonstrukcją rządu. Ciężko też uznać, że premier wziął do rządu postaci odległe dotąd od polityki. Z wyjątkiem nowego ministra finansów do gabinetu trafiło dwóch posłów, dwóch europosłów, jeden wiceminister. W pewnym sensie zatem – sami swoi.

Skojarzenia, które przychodziły mi do głowy, gdy obserwowałem nowych ministrów: młodsi, technokraci, mniej partyjni, bardziej związani z Tuskiem. I choć oczywiście nie wszyscy wpisują się w ten schemat, to kilka nominacji - ministrów: finansów, administracji i edukacji - wydaje się przynajmniej ciekawych, a może i nieźle rokujących.

Mateusz Szczurek dał się poznać jako rynkowy praktyk, ciekawy analityk i komentator. To będzie człowiek, który na pewno spojrzy na polskie finanse z zupełnie innej perspektywy. Mam tylko obawy, na ile pewnie radził sobie będzie w różnych unijno-europejskich gremiach finansowych.

Rafał Trzaskowski już od czasów licealnych zawsze zdawał mi się człowiekiem pełnym energii i entuzjazmu. Na pewno ma najwięcej do zyskania - bo niektórzy widzą w nim polityka, który może z czasem sięgać po najważniejsze stanowiska publiczne.

Joanna Kluzik-Rostkowska jako matka borykająca się z problemami szkolnymi własnych dzieci może wlać w resort wizję bardziej rodzicielską niż nauczycielską. A moim zdaniem tego bardzo trzeba ministerstwu edukacji.

Elżbieta Bieńkowska konsekwentnie umacniała przez lata swą pozycję w rządzie. Jest dla Tuska ministrem idealnym - premier nakłada więc na nią cięższą zbroję. Tyle że zakres zadań powierzony nowej pani wicepremier jest potężny, nie wiem, czy nie nazbyt potężny. Zajmowanie się nie tylko walką o brukselskie pieniądze i tym, jak je wydawać, ale też fotoradarami, mandatami, pociągami, torami, budownictwem, kanałem elbląskim - może przytłoczyć nawet tak pracowitą i solidną osobę jak Bieńkowska.

Trójka: Biernat, Grabowski i Kolarska-Bobińska nie budzi i chyba nie będzie budzić szczególnych emocji - ich resorty są na tyle skryte w cieniu, że pewnie przez najbliższe dwa lata ich szefowie nie dadzą się jakoś szczególnie zapamiętać.

Jeśli coś mnie w ruchach premiera dziwi, to nie tyle to, kogo wybrał, ile to, kogo zostawił. Jak patrzę na ministra zdrowia (a rzadko udaje się go oglądać), to zdaje mi się ministrem skrytym, wycofanym, przestraszonym i przytłoczonym własną funkcją. Czy oby na pewno Arłukowicz to właściwy człowiek na właściwym miejscu? Od lat pozostaję też przeciwnikiem istnienia ministerstwa sportu. Naprawdę do gospodarowania tymi niewielkimi pieniędzmi na sport wyczynowy nie potrzeba całego resortu, a jeśli chodzi o sport masowy - to mam wrażenie, że świetnie sobie radzi i bez sukcesów sportowców wyczynowych i bez rządu - czego dowodzi popularność biegów masowych i rekreacyjnego kolarstwa.