Wykreślmy z kodeksów ochronę czci prezydenta. Nie róbmy z niego "świętej krowy", której nie można chłostać słowem prostym a wulgarnym. Skażmy Komorowskiego i wszystkich jego następców na ciąganie się po sądach z tymi, którzy prezydentowi urągają... Oj, czy aby na pewno tego chcemy...?

Na wieść o skazaniu twórcy strony antykomor.pl, moim pierwszym odruchem było postukanie się w czoło (mimo wrodzonego szacunku do prawa i sądów). Potem jednak zacząłem się zastanawiać, czy historia jest aż tak bardzo jednoznaczna. I czy naprawdę w obrażaniu osób publicznych (w tym kogoś, kto jest "najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej i gwarantem ciągłości władzy państwowej") powinna panować pełna swoboda.

Na obronę tezy, że dobre imię i majestat prezydenta powinny być chronione szczególnymi prawami można znaleźć tyle samo argumentów za i przeciw. Bo z jednej strony - wolność słowa, swoboda wyrażania opinii, sądów i poglądów..., a z drugiej przekonanie, że jeśli nie będzie żadnych szczególnych obostrzeń, to "pierwszy obywatel" będzie tym jedynym, który nie będzie chroniony, bo i jemu samemu i jego kancelarii nie starczy siły i odwagi, by wytaczać procesy cywilne tym, którzy siekną go najgrubszą nawet obelgą.

Ocena tego, co jest, a co nie jest obrazą prezydenta, jest oczywiście szalenie subiektywna. Dość - przyznaję - pobieżne przyjrzenie się stronie antykomor.pl wzbudziło we mnie raczej niesmak niż przekonanie, że majestat Rzeczypospolitej doznał na niej szczególnego uszczerbku. Gierki, w których strzela się czy "torturuje" prezydenta wydają mi się nieszczególnie intrygujące czy dowcipne, ale jeśli kogoś bardzo to bawi - Państwo Polskie pewnie by to przeżyło. Gorzej może ze zdjęciami, na których robi się z Komorowskiego Che Guevarę, ale niechby tam - i to można podciągnąć pod szeroko zakrojoną krytykę polityczną albo satyrę. Wszystko to jest raczej żenujące niż obraźliwe i gdybym był sądem - ja bym twórcę strony uwolnił od odpowiedzialności.

Czym innym jest jednak odpowiedzialność karna i sądowa, a czym innym - obwoływanie pana Roberta, uciskanym przez państwo, bojownikiem walki o wolność. Robienie bohaterów masowej wyobraźni z postaci formatu Huberta H., który naubliżał kiedyś Lechowi Kaczyńskiemu czy pana Frycza uważam za grube nieporozumienie. Ani ten drugi, ani tym bardziej pierwszy, nie są jakimiś tropicielami nadużyć władzy, którzy tejże władzy rzeczywiście depczą po piętach i są dla niej solą w oku. To nie jest dyskusja o tym, czy zamykać usta niepokornym. To dyskusja o tym, czy uznawać, że ubliżanie czy naigrawanie się z głowy państwa należy potraktować szczególnie surowo.

Paradoksem tych sporów jest to, że ci sami, którzy dziś uznają pana Roberta za symbol opresyjności państwa Tuska i Komorowskiego, gorąco bronili niegdyś zapisów prawnych dających prezydentowi szczególną ochronę. I à rebours - ci, którzy dziś mówią o tym, jak bardzo obraźliwa jest strona antykomor.pl, niegdyś przedstawiali Huberta H. niemalże w aureoli tego, który rzucił rękawicę IV RP. Dlatego dobrze by było, byśmy o ochronie czci prezydenta potrafili podyskutować kiedyś, abstrahując od postaci, która aktualnie urząd ten sprawuje. Tyle że - jak widać - szalenie trudno nam się do tego "bez gniewu i zapalczywości" zebrać.