Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił wszystkich siedmiu oskarżonych w procesie ws. Nangar Khel. Sąd uznał, że nie ma danych, by doszło do zbrodni wojennej. Wyrok jest nieprawomocny; przysługuje od niego apelacja.
Niedających się usunąć wątpliwości nie można rozstrzygać na niekorzyść oskarżonych - uzasadniał sędzia Mirosław Jaroszewski. Wobec wszystkich oskarżonych sąd wydał wyrok uniewinniający ze stwierdzeniem, że brak jest dowodów wystarczających do stwierdzenia, że popełnili zarzucaną im zbrodnię.
Sędzia mówił, że rozstrzygając sprawę sąd nie miał dokumentacji potwierdzającej. z którego dokładnie miejsca prowadzono ostrzał, ani też dokumentacji sądowo-lekarskiej pokrzywdzonych. Dodał, że opinia balistyczna w sprawie oparta była na oględzinach miejsca zdarzenia niepozwalających na precyzyjne ustalenie wszystkich miejsc upadku granatów moździerzowych.
Próby uzupełnienia materiału dowodowego, z przyczyn od sądu niezależnych, nie powiodły się, w tym także z powodu niewykonania przez oskarżyciela publicznego decyzji sądu o konieczności uzupełnienia braków - mówił sędzia.
Oskarżeni i ich rodziny przyjęli wyrok z kamiennymi twarzami. Dopiero gdy usiedli po wysłuchaniu na stojąco sentencji orzeczenia na ich twarzach pojawiły się uśmiechy.
Brak jest dowodów, że żołnierze, którzy wyjechali pod Nangar Khel, otrzymali rozkaz ostrzelania wioski, który miałby im wydać dowódca kpt. Olgierd C. - uznał sąd.
Olgierd C., dowódca Zespołu Bojowego "Charlie" z bazy Wazi-Khwa według prokuratury po ogólnej odprawie, na osobności, miał nakazać swym podwładnym (ppor. Łukaszowi Bywalcowi, chor. Andrzejowi Osieckiemu i plut. Tomaszowi Borysiewiczowi) ostrzelanie z moździerza nie tylko stanowisk bojowych talibów, ale też samej wioski Nangar Khel.
Podczas procesu obrona przekonywała, że to podwładni Olgierda C. zrzucają na niego swoją winę za zabicie cywili i ostrzelanie niebronionego obiektu. Obrońcy przypominali, że zeznający na procesie świadkowie mówili, iż przypisywany kpt. C. zwrot "przepier... wioskę" był rozumiany jako polecenie jej otoczenia i przeszukania - tak jak już wielokrotnie wcześniej robiono.
Do pomówień współoskarżonych trzeba podchodzić z wielką ostrożnością - podkreślił w uzasadnieniu sędzia płk Mirosław Jaroszewski. Zwrócił uwagę, że pozostali oskarżeni mieli interes w pomawianiu swego szefa o wydanie takiego rozkazu.
Sąd uznał wyjaśnienia Olgierda C. za spójne i logiczne. Dodał, że głównymi dowodami przemawiającymi na jego niekorzyść były właśnie pomówienia ze strony współoskarżonych.
Żaden z obecnych w TOC (centrum operacyjnym bazy wojskowej) nie słyszał, by padł taki rozkaz. Nieprawdopodobne, aby w sytuacji usłyszenia takiego rozkazu nie zaprotestować, nie prosić o dodatkowe wyjaśnienia lub nie żądać polecenia na piśmie - uznał sąd.
Brak dowodów, by twierdzić, że żołnierze w Afganistanie mieli zamiar zabić cywilów i ostrzelać wioskę Nangar Khel - uznał sąd. Sąd stwierdził, że w ciągu zdarzenia wystrzelono 24 granaty moździerzowe, ale pewne są tylko dwa miejsca upadku tych pocisków. Nie można też wykluczyć wadliwości amunicji - dodał sędzia płk Mirosław Jaroszewski. Jak powiedział, nie ma w tej sprawie dowodu na to, że żołnierze specjalnie namierzali wioskę, by w nią strzelać.
Według sądu żołnierze oskarżeni o ostrzelanie wioski i zabójstwo cywili byli "zszokowani" informacją, że trafili w wioskę - nie zaś w pobliskie wzgórza, gdzie mieli celować. Zszokowany był też pozostający w bazie dowódca kpt. Olgierd C. - dodał sąd w uzasadnieniu wyroku. Jak mówił sędzia Jaroszewski to wówczas oskarżeni żołnierze postanowili stworzyć wersję wydarzeń, że odpowiedzieli na ogień prowadzony w ich stronę z okolic wioski, a potem - że działali na rozkaz kpt. C. Tych wersji nie da się w żaden sposób obronić - uznał sąd.
Prokuratura miała powody wszcząć śledztwo w sprawie wydarzeń pod Nangar Khel, były też powody stosowania aresztów w tej sprawie, ale brak dowodów wystarczających by uznać winę oskarżonych - stwierdził sędzia Jaroszewski. W ostatnich zdaniach uzasadnienia uniewinniającego wyroku podkreślił, że dowody w tej sprawie pozwalały na wszczęcie śledztwa prokuratury wojskowej.
Można było twierdzić, że jest wysokie prawdopodobieństwo, iż podejrzani dopuścili się zarzucanych im czynów. Pozwalało to też na zastosowanie aresztowania tymczasowego, aby zabezpieczyć tok prowadzonego postępowania. Ale nie było wystarczających dowodów na uznanie winy oskarżonych - dodał sędzia Jaroszewski.
Do tragedii doszło 16 sierpnia 2007 roku. W wyniku ostrzału z broni maszynowej i moździerza na miejscu zginęło sześć osób - dwie kobiety i mężczyzna (pan młody przygotowujący się do uroczystości weselnej) oraz troje dzieci (w tym dwoje w wieku od trzech do pięciu lat). Dwie kolejne osoby zmarły w szpitalu.
Prokuratura twierdziła, że oskarżeni dopuścili się zarzuconych im czynów - łamiąc polskie prawo oraz konwencje: haską i genewską ostrzelali niebroniony obiekt niebędący obiektem wojskowym i zabili cywilów.
Prokurator żądała: 12 lat więzienia dla dowódcy grupy kpt. Olgierda C. (nie zgadza się na podawanie danych), dla ppor. Łukasza Bywalca kary 10 lat więzienia, dla chor. Andrzeja Osieckiego - 12 lat więzienia, dla plut. Tomasza Borysiewicza - kary 10 lat więzienia, dla starszych szeregowych Jacka Janika i Roberta Boksy - po osiem lat więzienia, a dla st. szer. rezerwy Damiana Ligockiego (jako jedyny nie ma zarzutu zabójstwa cywili, lecz ostrzelania niebronionego obiektu) - kary pięciu lat.
Adwokaci żołnierzy - wnosząc o ich uniewinnienie - krytykowali akt oskarżenia i uznali go za bezpodstawny. Ich zdaniem, państwo powinno brać odpowiedzialność za żołnierzy, których wysyła na wojnę i udzielać im pomocy prawnej w razie popełnionego błędu - bo właśnie za błąd, a nie za zbrodnię wojenną uznają oni wydarzenia z Nangar Khel. Tu chodzi o honor i godność polskiego żołnierza, bezpodstawnie oskarżonego przez prokuraturę - mówił jeden z obrońców.