Samorządy w Polsce inwestują na potęgę. Nowe drogi, chodniki, linie tramwajowe... także szkoły, sale gimnastyczne i boiska… Wyremontowane dworce i przystanki... Odświeżone parki, stadiony i pływalnie... Ścieżki rowerowe i siłownie, również te pod chmurką... Oczyszczalnie ścieków i wysypiska śmieci… Oczywiście wszystko z korzyścią dla mieszkańców. I bardzo dobrze, bo inwestycje są w Polsce potrzebne, ale…

Problem pojawia się, gdy pada pytanie o to, z jakich środków udało się to wszystko zbudować, odświeżyć, wyremontować i oddać do użytku. "Ze środków Unii Europejskiej w ramach programu..." - to odpowiedź, której się spodziewamy i którą najczęściej słyszymy. Nie zawsze jednak słusznie. Wiele inwestycji powstało bowiem za... pożyczone pieniądze. A kredyt ma to do siebie, że... kiedyś trzeba go spłacić. 

Zadłużenie polskich miast rośnie w coraz szybszym tempie.  Pod względem relacji długu do rocznego dochodu budżetowego w pierwszej trójce znalazły się Toruń, Bydgoszcz i Poznań. Zdaniem części samorządowców, po prostu trzeba się zadłużać, żeby móc korzystać z pieniędzy unijnych. Skoro większość inwestycji nie jest w pełni finansowanych, a jedynie współfinansowanych przez Unię Europejską, to konieczne jest znalezienie brakujących środków. To prawda, ale czy może to być zawsze wystarczające wytłumaczenie?...

Takie stanowisko wydaje się, reprezentował chyba mi.in. były prezydent Poznania. Tyle że, jak pokazują statystyki, Poznań nie był aż tak bardzo skutecznym w pozyskiwaniu pieniędzy z Brukseli. W latach 2010-2013 środki z Unii Europejskiej stanowiły jedynie 3 proc. ogólnej sumy dochodów i przychodów miasta. Dla porównania w Gdańsku było to ponad 14%. Zadłużenie, to nie tylko problem konieczności spłaty długów, ale też potencjalnie większe zagrożenie, na przykład w przypadku konieczności zwrotu otrzymanych dotacji w sytuacji podważenia celowości lub złego wykonania zadania. Co wtedy? Dramat i tragedia. Przekonało się o tym już wiele samorządów, a i kolejne mogą spotkać te złe doświadczenia.

To wszystko pokazuje, że w perspektywie długoterminowej - a nie tylko kolejnych wyborów - nadmierne zadłużanie miasta może nie być korzystnym rozwiązaniem. Problemy ze spłatą zaciągniętych kredytów lub, co grosza, zwrotem otrzymanych dotacji, mogą oznaczać konieczność zaciągnięcia kolejnych zobowiązań. Co wtedy z inwestycjami przewidzianymi na następne lata? Oczywiście najłatwiej będzie sięgnąć do kieszeni mieszkańców - podnieść podatki lub koszty korzystania z usług publicznych, na przykład z transportu miejskiego. Podobny przypadek mieliśmy chyba w Poznaniu gdzie po modernizacji komunikacji miejskiej cena 40-minutowego biletu wzrosła do 4,60 zł za przejazd.

Tak, pożyczki, kredyty i obligacje komunalne królują na polskim samorządowym podwórku. A przecież są alternatywne formy finansowania przez samorządy zdań publicznych. Warto wspomnieć tu choćby o leasingu nieruchomości, czy przede wszystkim o partnerstwie publiczno-prywatnym. PPP stanowi na Zachodzie bardzo ważne narzędzie realizacji inwestycji, ale ciągle jeszcze nie w Polsce. To przykre.

W przyszłym roku i w następnych latach polskie samorządy chcąc korzystać z dobrodziejstw kolejnej perspektywy finansowej Unii Europejskiej powinny więc zadbać w większym stopniu o dywersyfikację metod pozyskiwania i wydatkowania środków finansowych. Iść bowiem utartą ścieżką jest może i łatwiej, ale coraz bardziej niebezpiecznie.