Szefowie klinik, które rozważają zgłoszenie się do programu finansowania zapłodnienia in vitro, wytykają rządowi błędy. Dyrektorzy chcą jak najszybciej chcą spotkać się z ministrem zdrowia. Jak podkreślają, chcą rozmawiać zanim upłynie termin składania ofert.

Szefowie placówek walczących z bezpłodnością twierdzą, że wciąż nie wiadomo, jak będą oceniane kliniki zanim ministerialny zespół wybierze te, które będą przyjmować pary leczone za publiczne pieniądze. Po drugie - jak mówi podkreśla Dorota Białobrzeska z jednej z placówek w Gdańsku - nie wiadomo jak dokonywana będzie selekcja par. Co więcej, kto i na jakiej podstawie będzie sprawdzał, czy faktycznie leczyły się one przez rok. A taki wymóg jest jednym z warunków przystąpienia do programu. To znaczy, co mają dostarczyć? Konkretnie - pyta Białobrzeska. Najważniejszy problem dotyczy jednak mrożenia i przechowywania niewykorzystanych zarodków. Kto za to zapłaci? Tego przechowywania tam nie ma. Jest przeniesienie mrożonych zarodków - dodaje.

Żeby nie stracić szansy, do rządowego programu finansowania in vitro chce się zgłosić około 30 klinik z całej Polski. To ile placówek ostatecznie podpisze umowy będzie zależeć od doprecyzowania programu. Program ma ruszyć pierwszego lipca. 

Premier ogłasza program w sprawie in vitro

W październiku ubiegłego roku premier ogłosił, że 15 tysięcy par w ciągu trzech lat będzie mogło liczyć na refundację zabiegu in vitro. Jak twierdził, w przyszłości finansowane mają być trzy próby zapłodnienia. W Polsce jest około 1,3 mln par, które nie mogą doczekać się potomstwa. Program ministerstwa zdrowia przewiduje finansowanie tzw. trzech cykli. To oznacza optymalizację szans zajścia w ciążę i uzyskania dziecka - mówił w październiku szef rządu.