Los Jarosława Gowina i skromnej - albo tak dobrze zakonspirowanej - grupki jego twardych zwolenników jest przypieczętowany. Tu nie ma pytania, czy tu można zastanawiać się kiedy i jak rozstanie się on z PO. Widać wyraźnie, że niedoszły, a nawet bardzo niedoszły, zwycięzca partyjnych wyborów, szuka już tylko barykady, na której będzie mógł efektownie polec.

W rozstaniu z politykiem, który ma poglądy mocno odróżniające go od partyjnej większości, nie widziałbym wielkiego dramatu. Jeśli PO chce być partią obyczajowo liberalną, przeszczepiającą na polski grunt ideologiczno-prawne nowinki zachodniego świata, a z kolei w gospodarce woli iść wolnorynkowym kursem, który jednak nie wychyla się zanadto w prawo - rozumiem, że liberalny (gospodarczo) konserwatysta (światopoglądowy) rzeczywiście mógłby jej wadzić. Problem polega tylko na tym, że PO sekując Gowina i twierdząc, że nie podobają jej się jego poglądy, potrafi zadeklarować tylko to jaką partią nie chce być, czyli taką jaką chciałby widzieć ją Gowin, a nie to w jakim kierunku zamierza niezachwianie zmierzać.

Kolejne mniej czy bardziej gorączkowo zgłaszane przez PO pomysły, zarówno ideologiczne, jak związki partnerskie, liberalne przepisy o in vitro czy ekonomiczne, jak poluzowanie dyscypliny budżetowej czy podwyższanie wieku emerytalnego - wynikają raczej z chwilowej politycznej potrzeby, albo problemów finansowych, niż ze zwartego i jasnego programu, który partia konsekwentnie wciela w życie. Platforma przez lata uważała, że od zmian światopoglądowych należy trzymać się jak najbardziej z dala, bo można na nich tylko tracić. Ale społeczeństwo zaczęło się trochę przesuwać na lewo, Palikot i SLD podszczypywały PO i groziły odebraniem części wyborców, więc gdy przyszła kampania wyborcza, Donald Tusk ogłosił, że zrobi coś "w temacie" związków partnerskich. Nikt ani nie był nimi w PO szczególnie przejęty, ani szczególnie o obietnicy pamiętał, więc po wygranej jakoś zupełnie o sprawie zapomniano. Tyle że wtedy z kolei PO zaczęła lękać się come backu Kwaśniewskiego, do sprawy więc wróciła. I znów, gdy okazało się, że Kwaśniewski nie jest tak straszny jak go malowano, PO straciła do sprawy serce. Może przypomni sobie o niej przed wyborami, choć i tego nie jestem pewien.

Podobnie jest z działaniami w sferze gospodarczej. Więcej jest w nich reakcji na nagłe potrzeby - albo lęku przed wyborcami - niż konsekwencji. Reforma emerytalna "67" została przeprowadzona, kiedy każdy kolejny rok działania starego systemu groził katastrofą, ale już cięć przywilejów górniczych czy KRUS-owskich się nie doczekaliśmy. Rząd obiecywał: "Żadnego podnoszenia podatków", ale gdy rzeczywistość zaskrzeczała, podniósł VAT ("tylko na chwilę") i - jak się okazuje - ta chwila potrwa co najmniej do 2017 roku.

Nie uważam, by dogmatyzm i ślepe trzymanie się doktryn były najlepszymi sposobami na kształtowanie polityki państwa, by zawsze i wszędzie należało za wszelką cenę realizować przedwyborcze zobowiązania, ale obłość, brak kręgosłupa i hiper-elastyczność, nie są drogą wiodącą ku wejściu do historii. Więc jeśli cięcie skrzydeł - najpierw Palikota, teraz Gowina - miałoby być sposobem na sprawienie, że Platforma zyska jakiś wyraźny rys, że porzuci strategię bycia "partią dla każdego" - to bym takie ruchy rozumiał, podejrzewam jednak raczej, że za - prowokowaną po trosze przez niego samego - rozprawą z krakowskim konserwatystą, kryje się personalna niechęć, osobiste urazy, ambicje i wzajemna nieufność. Gdy dojdzie w najbliższym czasie do jakiegoś trudnego głosowania (stawiam na OFE), albo Gowin znów powie coś kontrowersyjnego, rządzące ugrupowanie pozbędzie się kolejnego polityka, który ośmielił się nie śpiewać w partyjnym chórze, przy uldze chyba wszystkich działaczy PO (łącznie z samym Gowinem), i radości tych, którzy liczą, że wyrzucony zbuduje coś na jałowej dotąd ziemi między PiSem, a Platformą.