Dla jego wielu ofiar, a także dla wszystkich, którzy mają poczucie sprawiedliwości, to nie fair, że Kim Dzong Il zmarł na wolności i z przyczyn naturalnych. Dyktator rządził swoim krajem niczym gułagiem. Był odpowiedzialny za więcej ubóstwa i nędzy niż jakikolwiek inny dyktator we współczesnym świecie. Od czasu Pol Pota nie było despoty, który zabiłby więcej rodaków w obozach, czy więcej osób skazał na śmierć z głodu.

Koreańczycy z Północy są średnio o osiem centymetrów niżsi niż ich dobrze odżywieni kuzyni z Południa. Co dwudziesty ma za sobą pobyt w gułagu. Gdy ktoś zostaje uznany za politycznego wroga, jego cała rodzina może zostać skazana na prace przymusowe. Teraz Kim Dzong Il już za to nie odpowie.

Kim był patologicznie obojętny na cierpienie i nędzę swoich rodaków. Sam wiódł słodkie życie. Uwielbiał koniak, dobre sery i sushi. Rozsmakował się w rządzeniu ludźmi i uwielbiał straszyć społeczność międzynarodową próbami nuklearnymi. Zestrzelił samolot pasażerski. Swoją miłość do kina wyraził porywając południowokoreańskiego reżysera. Cały kraj był dla niego filmową scenografią, gdzie mógł odgrywać Boga i liczyć na cześć ludu. Często był ukazywany jako nadęty bufon w butach na obcasach, jak czarny charakter z kreskówek. Ale w rzeczywistości był osobą racjonalną i chłodno myślącą. W ostatecznym rozrachunku odniósł sukces. Nie tylko zmarł na wolności, ale też ochronił całe pokolenie wąskiej elity, która zrodziła się wokół niego. A ponadto Kim, człowiek rodzinny, sprawił, że władzę po jego śmierci odziedziczył jego wybraniec, trzeci syn, puszysty Kim Dzong Un.

To kolejny powód, dla którego śmierć Kim Dzong Ila nie wywołała niepohamowanej radości. Młodszy Kim reprezentuje trzecie pokolenie dynastii stalinowskich dyktatorów, która rządzi Koreą Północną od 1948 roku. Za kulisami mogą się toczyć walki różnych frakcji, mogą się toczyć rodzinne sprzeczki, ale publicznie na pogrzebie Kim Dzong Ila 28 grudnia było widać, że reżim przeszedł w ręce młodszego Kima, a także w ręce jego wuja i ciotki, jako regentów. Kontynuacja jest nieunikniona - taka sama tajemnica otaczająca kraj i taki sam szantaż bronią nuklearną na arenie międzynarodowej. Nie ma się z czego cieszyć.

Po śmierci Kim Ir Sena, ojca Kim Dzong Ila, w 1994 roku "The Economist" wierzył, że reżim szybko upadnie, a Północ zjednoczy się z Południem. W tamtym czasie Kim Dzong Il nie miał autorytetu ojca. Kierowaliśmy się nieodpartą logiką, że Koreę czekają reformy ekonomiczne, a reżim się rozpadnie. Dziś Kim Dzong Un dziedziczy dwie wartościowe rzeczy: broń nuklearną ( i wpływy, jakie posiadanie broni daje) plus oczywiste wsparcie ze strony Chin. To sprawia, że warto się powstrzymać od prorokowania rychłego upadku dynastii.

Wśród Koreańczyków z Północy, którzy mają prawo nie znosić reżimu, są mieszkańcy wsi, zbyt oddaleni i słabi, by rzeczywiście mu zagrozić. A nawet gdyby się na to porwali, ogólnokrajowy system represji nie pozostawia miejsca na nieposłuszeństwo. Elity skupione wokół rodziny Kima wiedzą, że ich przyszłość zależy od trwania reżimu. Stolica kraju Phenian jest głównie dla lojalistów, którym powodzi się relatywnie dobrze. Komuś z zewnątrz najtrudniej będzie zrozumieć kult osoby Kima, który bierze się z bardzo sugestywnych mitów o rodzie i historii. Do tego dochodzi ważna dla Koreańczyków z Północy czystość rasowa. Nauczono ich myśleć o Kimie jak o ciepłym, kochającym ojcu, który strzeże biednego narodu przed Amerykanami, Japończykami i Chińczykami. Dlatego przynajmniej część łez wylanych po śmierci Kim Dzong Ila musiała być prawdziwa.

Ale nawet Korea Północna nie może całkowicie uniknąć zmian. Głód z końca lat 90. pokazał nieprawdopodobny cynizm reżimu, ale też odsłonił mechanizmy przeżycia, które okazały się mocniejsze niż wola państwa, by je zniszczyć. Rozwinął się czarny rynek, razem z drobnym handlem z Chinami. Koreańczycy z Północy oglądają południowokoreańskie opery mydlane w szmuglowanych odtwarzaczach DVD i wiedzą, że ich przywódcy kłamali mówiąc o biednych i represjonowanych mieszkańcach południa. Wszystko to powoduje, że kraj jest na drodze, z której nie ma powrotu i to pewnego dnia zagrozi reżimowi.

To problem dla Chin. Stratedzy w Pekinie wspierali reżim z dwóch powodów: bo boją się niestabilności przy granicy, a jeszcze bardziej boją się zjednoczonej Korei i amerykańskich wojsk u swoich bram, pierwszy raz od 60 lat. Ich dylemat polega na tym, że bez znaczenia, co zrobią, Korea Północna może upaść. Z jednej strony, do śmierci reżimu może doprowadzić brak reform, z drugiej - większe otwarcie z pewnością będzie oznaczać koniec dynastii Kimów. To dlatego Kim Dzong Il nigdy nie zgodził się na przemiany, choć wielokrotnie Chińczycy pokazywali mu swój cud ekonomiczny.

W tej chwili z pewnością Chiny powinny zaakceptować, że lepsze są zmiany planowane, którymi ktoś zarządza. Ale nawet jeśli północnokoreański reżim upadnie w sposób chaotyczny, to potencjalne długoterminowe zyski odczują nie tylko sami Koreańczycy z Północy, ale też ich sąsiedzi, w tym Chiny. W miejsce wiecznej niepewności zyskają pokój na półwyspie. Niektórzy w Pekinie widzą reformatora w wujku - regencie, Jang Song Taeku. Jeśli tak jest - powinni go wspierać i dopingować.

Chińczycy będą bardziej skłonni to zrobić, jeśli Korea Południowa i Stany Zjednoczone będą więcej robić na rzecz zminimalizowania konsekwencji upadku reżimu. Amerykanie i Koreańczycy z Południa powinni zrobić więcej, by uspokoić Chiny ( i vice versa) - na przykład razem pracując nad tym, by północna broń nuklearna, chemiczna i biologiczna nie dostała się w niepowołane ręce. I powinni też pokazać Chińczykom jasno, że gdy na półwyspie zapanuje pokój, amerykańskie wojska nie będą tam już dłużej potrzebne.

Przykra prawda jest taka, że nie tylko Chiny, ale też Ameryka (obawiająca się kolejnego kryzysu), Korea Południowa (obawiająca się kosztów zjednoczenia i napływu wielu młodych ludzi z Północy) i Japonia (obawiająca się zjednoczonej Korei) wspierały morderczy reżim. Ale dynastia Kimów nie będzie trwać wiecznie. Im szybciej zaczną się rozmowy na temat tego, jak ich zastąpić, tym lepiej. Nie tylko dla stabilności regionu, ale i dla zapomnianych i zniewolonych ludzi z Północy.

Tłumaczenie:

Agnieszka Witkowicz