Pod Grunwaldem jak w 1410 r. - walka o przetrwanie. Ale nie ważą się losy państwa, tylko Dni Grunwaldu. Doroczna impreza upamiętniająca bitwę miała przynieść regionowi zyski, a ledwo wychodzi na swoje - pisze "Metro".

Lokalni urzędnicy liczyli, że okrągła rocznica bitwy w 2010 r. wypromuje imprezę, region i od tej pory będzie tylko lepiej, tłumniej, zyskowniej dla gminy.

Ale po 5 latach okazuje się, że nic z tej maszynki do zarabiania nie będzie.

Do tej pory wciąż tylko dokładamy - mówi Henryk Kacprzyk, wójt gminy Grunwald, która współorganizuje Dni Grunwaldu.

Jak przyznaje, tak ciężko z dopięciem budżetu imprezy jeszcze nie było. Wójt narzeka, że coraz trudniej o sponsorów i na nowe zasady naliczania janosikowego. Znacznie przykręciły kurek z pieniędzmi płynącymi z bogatej Warszawy do biednych regionów i marszałek warmińsko-mazurski już ściął nam dotację - dodaje Kacprzyk.

I choć spadek jest nieznaczny - z 200 do 180 tys. -, to pod Grunwaldem mają ból głowy.

Dla nas to istotna różnica, wciąż zastanawiamy się gdzie ciąć wydatki - relacjonuje wójt. Być może oszczędzimy na opiece weterynaryjnej, czyli będzie mniej koni na imprezie, a to odbije się na widowisku - mówi.

(j.)