Lepiej nie zachorować w sylwestra we Francji. Nie tylko dlatego, że uniemożliwia to wesołe witanie Nowego Roku. Aż do 2 stycznia strajkować będą prywatni lekarze interniści. Rezultat tego jest taki, że do pogotowia ratunkowego nie można się dodzwonić, a ostre dyżury w szpitalach oblegane są przez tłumy pacjentów, tłoczących się na korytarzach.

W Paryżu na zgłoszenie się pogotowia ratunkowego trzeba czasami czekać 10 minut przy telefonie, co może być bardzo kłopotliwe dla człowieka, który ma właśnie zawał serca. Na ostrych dyżurach w szpitalach widać sceny iście dantejskie. Chorzy leżą na noszach w korytarzach, dziesiątki matek z płaczącymi dziećmi czekają po pięć godzin aż ktoś się nimi zainteresuje. Pacjentów jest średnio dwa razy więcej niż zwykle, bo z powodu strajku lekarzy internistów ludzie zgłaszają się tam nawet ze zwykłą grypą czy anginą. Największy lekarski związek branżowy we Francji zaapelował do rodaków o "obywatelska postawę". Chodzi o to, żeby nie zawracać głowy pogotowi ratunkowemu dolegliwościami, które nie są groźne.

Strajkujący lekarze interniści chcą podnieść honoraria pobierane od pacjentów, ale na razie nie zgadzają się na to kasy chorych. Wobec coraz bardziej niepokojącej sytuacji na ostrych dyżurach, francuski rząd zmusił 5 tysięcy internistów do pracy w sylwestra.

foto Archiwum RMF

17:45