Do Polski nie wolno wwozić mięsa z Czech już od piątku. Swoje granice w obawie przed czeskim mięsem zamknęła też Słowacja. Jednak sami Czesi wydają się nie wpadać w panikę w związku z BSE. „Zachowywała się jak normalna, zdrowa krowa. Nie było po niej nic widać, tego nie da się poznać” – tak chorą krowę opisuje jedna z pracownic gospodarstwa w Duszejowie.

Informacja o chorobie nie wywołała paniki wśród mieszkańców Duszejowa. Trudno spotkać osobę, która przyznałaby się do tego, że boi się jeść wołowinę. Wręcz przeciwnie, mieszkańcy Duszejowa zapewniają, że nie ma żadnego zagrożenia. Pracownicy gospodarstwa, w którym wykryto chore zwierzę też twierdzą, że ten pojedynczy przypadek nie wpłynął na ich jadłospis. „Kupujemy mięso, dzisiaj jedliśmy nawet gulasz wołowy” – powiedziała sieci RMF FM jedna z pracownic gospodarstwa. Osoby pracujące w gospodarstwie są przekonane, że badania weterynaryjne pozwolą zapobiec sprzedaży mięsa pochodzącego od chorych zwierząt. Jednak w trakcie późniejszej rozmowy jedna z osób przyznała, że pracownice otrzymały instrukcję, żeby w rozmowach z dziennikarzami nie mówić o swoich obawach, tylko zachowywać się tak, jakby nic się stało. Tymczasem zamieszanie wokół choroby wściekłych krów postanowili wykorzystać przeciwnicy jedzenia mięsa w ogóle. Gdzieniegdzie w Czechach można zauważyć czerwone nalepki z napisem wzywającym do przejścia na wegetarianzim – to ma być najlepsza ochrona przed BSE. Czeskie gospodarstwo w Duszejowie odwiedził Marek Jankowski, reporter sieci RMF FM:

foto Marek Jankowski RMF FM

12:45