Około ćwierć miliona ludzi wzięło udział w sobotnich manifestacjach w całej Francji przeciwko polityce prezydenta Emmanuela Macrona. Przyszli oni na apel ok. 60 związków zawodowych, partii lewicowych i stowarzyszeń. W Paryżu manifestowało 80 tys. ludzi.

Taką liczbę uczestników demonstracji we wschodniej części Paryża podała centrala związkowa CGT. Według policji było ich czterokrotnie mniej. Organizatorzy spodziewali się znacznie większej liczby, "zalewu ludzi", tymczasem w sobotę przyszło ich mniej niż na pierwsze "święto Macrona" 5 maja. Wtedy według związków manifestowało 100 tysięcy ludzi, a według policji - 40 tys. 

Marsze i wiece w sobotę miały się odbyć - jak powiedział szef centrali związkowej CGT, Philippe Martinez - w co najmniej 160 francuskich miastach w ramach wspólnego protestu przeciwko polityce gospodarczej Macrona. Jego politykę organizatorzy manifestacji określają jako probiznesową i brutalną.  

W Paryżu Martinez poradził prezydentowi, aby "wyjrzał przez okno i popatrzył na prawdziwe życie". 

Związki oskarżają Macrona o wspieranie reform faworyzujących już i tak uprzywilejowane, najbogatsze warstwy społeczeństwa, zarzucają mu starania o likwidację usług publicznych i dopuszczenie do brutalnego traktowania przez policję mieszkańców biednych dzielnic. 

W stolicy zmobilizowano do pilnowania spokoju ponad 1 500 policjantów, aby nie zakłócano oficjalnie odbywającego się protestu i nie prowokowano uczestników marszu, jak stało się poprzednim razem. Policja zatrzymała przed demonstracją i po niej 35 osób. Według policji część zatrzymanych miała w torbach "wyposażenie", którego można użyć do niszczenia mienia, oraz maski lub kominiarki, aby ukryć twarz. 

Zatrzymano także, poza główną demonstracją, głównie młodych ludzi ubranych na czarno i z zakrytymi twarzami, którzy rozbili witrynę i niszczyli przystanek autobusowy. Policja użyła do ich rozproszenia gazu. Jeden funkcjonariusz trafiony kamieniem został lekko ranny. 

W Marsylii przywódca skrajnie lewicowego ugrupowania Francja Nieujarzmiona Jean-Luc Melenchon przemawiając do tłumu zwrócił się wprost do Macrona: "W imię biednych, upokorzonych, bezdomnych i bezrobotnych, mówimy (panu) "dosyć, dosyć takiego świata".

To przesłanie "twardogłowy Macron musi usłyszeć" - mówił Melenchon. Wyliczył listę bolączek, takich jak braki personelu w szpitalach, ograniczenia przyjęć na uniwersytety, nieobecność policji w tzw. niebezpiecznych dzielnicach; wszystkie te sprawy tłumaczone są przez rząd brakiem środków na finansowanie potrzeb.

Nie wierzymy panu, ponieważ pan kłamie - powiedział Melenchon. Dodał, że rząd Macrona udzielił bogatym fiskalnych ulg na kwotę 4,5 mld euro, które można było zainwestować w szpitale. Kraj jest bogaty. I musi się (tym bogactwem) dzielić - podkreślił. 

Macron twierdzi, że forsowane przez niego zmiany gospodarcze mają zwiększyć globalną konkurencyjność Francji. W piątkowym wywiadzie dla telewizji BFM powiedział, że protestującym nie uda się "zablokować" kraju". Żadne nieporządki mnie nie zatrzymają, a spokój powróci - zaznaczył francuski przywódca. 

Związki w tym roku przeprowadziły już kilka strajków powszechnych, a pracownicy francuskich kolei państwowych SNCF prowadzą od kwietnia tzw. pełzający strajk przeciwko restrukturyzacji firmy i otwarciu jej na konkurencyjność.

(m)