Inguszetia, biorąc przykład z Czeczenii, próbuje wykorzenić kaukaską tradycję porywania kobiet i zmuszania ich do ślubu. Według planów władz, porywacze mają płacić gigantyczne grzywny, ale jak na razie prawa gór wygrywają z rosyjskim kodeksem karnym.

Na Kaukazie nie pomagają ani apele duchownych przekonujących, że porwania są niezgodne z regułami islamu, ani groźby ze strony władz. W Inguszetii podczas spotkania blisko tysiąca przedstawicieli rodów, muftich i miejscowych władz ustalono więc, że porywacze będą karani grzywną 300 tys. rubli (blisko 30 tys. złotych). Pieniądze mają trafiać do meczetów, a potem zostaną rozdane biednym.

Wcześniej rządzący Czeczenią Ramzan Kadyrow groził karami znacznie wyższymi, bo sięgającymi miliona rubli i nie pomogło. Kaukascy porywacze są po prostu bezkarni, bo o porwaniach prokuraturę czy policję informuje się niezwykle rzadko. Takich przypadków policja notuje zaledwie kilka w ciągu roku, chociaż wszyscy wiedzą, że ilość porywanych kobiet rośnie.

Zwycięża mentalność kaukaskich górali - rody wolą negocjować między sobą w przypadku porwania warunki ślubu albo krwawo mścić zniewagę, jaką jest porwanie córki. Tak było od wieków, a górale kaukascy twierdzą, że nie mogą przyjąć i zaakceptować rosyjskich reguł i praw, bo wówczas stracą własną "duszę i tożsamość".

Kiedyś porywano kobiety konno, teraz na upatrzoną ofiarę polują młodzi ludzie w samochodach. Po porwaniu kobieta trafia do rodziny "pana młodego", którego najczęściej nie zna. Czasami daje się jej wybór, może odmówić zamążpójścia i wrócić do rodzinnego domu. Jednak głęboko zakorzeniona tradycja mówi, że kobieta po porwaniu traci "czystość".