Tragedii w Biesłanie można było zapobiec - wynika ze śledztwa w sprawie wydarzeń sprzed ponad roku, które przedstawił Aleksander Torszyn, przewodniczący komisji zajmującej się tragedią.

Raport potwierdza obawy, że komisję powołano po to, aby udowodnić, że Kreml nie ponosi winy za nieudaną akcję specsłużb. Zginęło wtedy 330 osób, w większości dzieci.

Torszyn oskarża lokalne władze Północnej Osetii i Inguszetii. To one nie zapobiegły zamachowi. Dostało się także, choć delikatnie, służbom specjalnym - w 200-stronicowym raporcie mówi się tylko o ich niedociągnięciach.

Koordynacja między różnego rodzaju służbami była słaba. Kordon milicyjny nie powstrzymał mieszkańców Biesłanu. Listę pomyłek i niedociągnięć można kontynuować - przeczytał Aleksander Torszyn.

Nie oskarża on jednak żadnego generała czy urzędnika Kremla, a w kluczowych momentach wręcz broni najwyższych dowódców. Zapewnia np. że czołgi strzelały w budynek zajętej przez terrorystów szkoły dopiero wtedy, gdy nie było tam już żywych zakładników, chociaż świadkowie twierdza co innego.

Winę za tragedię, według raportu, ponoszą liderzy czeczenskich terrorystów. Przedstawicielki „Komitetu matek Biesłanu” już skrytykowały raport, właśnie dlatego, że nie ma tam nazwisk rosyjskich wysokich urzędników państwowych.