Włoskie szkoły walczą ze spóźnieniami uczniów. Z najbardziej radykalną inicjatywą wystąpiła dyrekcja placówki w Bari w Apulii, która postanowiła zainstalować przy wejściu skaner rozpoznający odciski palców uczniów i rejestrujący godzinę ich przybycia.

Włoskie szkoły walczą ze spóźnieniami uczniów. Z najbardziej radykalną inicjatywą wystąpiła dyrekcja placówki w Bari w Apulii, która postanowiła zainstalować przy wejściu skaner rozpoznający odciski palców uczniów i rejestrujący godzinę ich przybycia.
Zdj. ilustracyjne /Mirosław Trembecki /PAP

Obecny rok szkolny przyniósł wiele nowości w walce ze spóźnieniami. W jednym z liceów w Mediolanie, jak przypomina prasa, każdy uczeń otrzymał specjalną kartę zegarową, którą jest zobowiązany podbić przy drzwiach niczym pracownik fabryki lub urzędu. Godzina wejścia jest od razu wysyłana do elektronicznego dziennika klasy i tam zapisywana.

Punktualności uczą się także rodzice, bo podobną kartę wejść wprowadzono w żłobku w Padwie. Za każde spóźnienie dziecka trzeba zapłacić 5 euro.

Jednak najbardziej oryginalny i najnowocześniejszy jest pomysł dyrektora zespołu szkół - podstawowej i średniej - z Bari, który mając dosyć spóźnialskich uczniów, postanowił zamontować skaner do pobierania od nich odcisków palców. Urządzenie jest tak skonstruowane, że gdy uczeń przyjdzie kilka minut po dzwonku, do rodziców wysyłana jest od razu wiadomość o spóźnieniu ich dziecka.

System ma być wprowadzony w życie od nowego roku szkolnego. Obecnie, jak wyjaśniono, trwają przygotowania: zapowiedziano jego fazę próbną. Kontroli poddawani będą ci uczniowie, których rodzice wyrażą na to zgodę.

Dyrektor szkoły, do której uczęszcza 1300 uczniów, zapewnia, że skaner nie jest zbyt drogi, bo kosztuje mniej niż 6 tys. euro. Gerardo Marchitelli wyraził przy tym przekonanie, że wszyscy rodzice zaakceptują to rozwiązanie. Podkreślił, że na krok ten zdecydował się przede wszystkim z myślą o gimnazjalistach, zwłaszcza, że szkoła znajduje się w tzw. trudnej dzielnicy, a wagary są tu częstą praktyką.

Bo kto nie chce wiedzieć, co robi ich 11-letnie dziecko w takiej dzielnicy, jak nasza? - zapytał dyrektor cytowany przez dziennik "La Repubblica". Jego zdaniem nikt nie użyje argumentu ochrony prywatności, bo, jak przypomniał, sprawa dotyczy nieletnich.

(mal)