Półtora miliona pracowników sektora publicznego we Francji protestuje przeciwko niskim pensjom, wysokiemu bezrobociu i rządowym planom prywatyzacyjnym. Strajk ma potrwać do wieczora.

W całym kraju nie kursuje połowa pociągów. W Paryżu nie ma co liczyć na przejazd metrem. Podróżni przesiedli się do samochodów; na drogach dojazdowych do miast tworzą się gigantyczne korki. Przymusowy dzień wolny mają uczniowie szkół publicznych, nie działają urzędy i niektóre banki. Nie ukazała się nawet cześć gazet.

Strajk zorganizowano na znak protestu przeciwko polityce gospodarczej rządu - niskim płacom, wysokiemu bezrobociu, nowym kontraktom, pozwalającym na łatwiejsze zwalnianie ludzi oraz przeciwko prywatyzacji państwowych firm. Na ulice francuskich miast ma dziś wyjść ponad milion osób.

Strajk również w Hiszpanii. Do pracy nie przystąpiło tam 35 tys. techników sanitarnych. W szpitalach będą odbywały się jedynie operacje pacjentów w ciężkim stanie; technicy będą obsługiwali tylko urządzenia potrzebne do radioterapii.

Strajkujący chcą, by ich dyplomy były uznawane w całej UE, a nie tylko w Hiszpanii. Technicy zapowiedzieli, że jeśli trzeba, to będą strajkowali nawet dwa tygodnie. W Hiszpanii odczuwalne są też skutki francuskiego strajku. Z Madrytu, Barcelony i Walencji odwołano kilka samolotów do Paryża. Kłopoty mają również ci, którzy postanowili jechać do Francji pociągiem, ponieważ te dojeżdżają tylko do granicy.