Władimir Putin chce uniemożliwić opozycji organizację demonstracji 5 maja, czyli tuż przed zaprzysiężeniem go na prezydenta. Dlatego zdecydował, że będzie to sobota pracująca. Organizatorzy marszu nie zamierzają jednak odpuszczać. "Nie będziemy uzgadniać terminów protestów z władzami stolicy, nawet gdy doprowadzi to do konfrontacji z policją" - deklarują.

Opozycjoniści twierdzą, że Putin specjalnie ustanowił 5 maja dniem pracującym, bo chce udaremnić organizację planowanej na ten czas moskiewskiej manifestacji.

Władimir Putin - oficjalnie - spełnia jednak tylko postulaty zwykłych Rosjan, którzy od dawna domagają się długich majowych świąt, jakie były w czasach ZSRR. Prezydent elekt i jednocześnie premier miał spojrzeć w kalendarz i wyznaczyć cztery dni wolne na początku maja. Zdecydował, że sobota 5 maja będzie dniem pracującym. Nasuwa się pytanie, czy to przypadek, że właśnie wtedy miała odbyć się demonstracja opozycji. Na ulicach Moskwy miało pojawić się milion ludzi.

Działacze opozycji zdają sobie sprawę, że nie zdołają zebrać miliona protestujących w "sobotę pracującą". Obecnie w ich szeregach trwają narady, jaką taktykę przyjąć. Już pojawiły się pomysły, aby organizować demonstracje w każdą sobotę.

Putin zdecydował, że Rosjanie nie pójdą za to do pracy 7 maja. Tego dnia przypada zaprzysiężenie i inauguracja jego prezydentury. Wówczas Rosjanie masowo opuszczą stolicę i zgodnie z tradycją wyjadą na podmiejskie dacze.