W historie takie jak ta z Południowej Kalifornii trudno uwierzyć. Jak poinformowało ABC, Andrea Hernandez z Oregonu w drodze do siostry wypadła z zakrętu, a jej auto spadło z 60-metrowego klifu. Mimo, że kobiety przez tydzień nie można było odnaleźć, przeżyła.

Od 6 lipca Angela Hernandez miała status zaginionej. O tym, że prawdopodobnie stało się z nią coś niedobrego policję poinformowała jej siostra, która oczekiwała na jej przyjazd. Hernandez, w czasie swojej podróży z Oregonu do Lancester w Kalifornii dzwoniła do siostry informując, że zostało jej sześć godzin podróży.

Mimo upływu czasu Hernandez nie pojawiła się u rodziny, dlatego powiadomiono o tym służby. Po trzech dniach rozpoczęto poszukiwania.

Rodzina zwracała uwagę, że mimo bycia aktywną w mediach społecznościowych, Angela od kilku dni nie dała żadnego znaku życia.

Jedyne co pomagało policji, to materiał wideo z stacji benzynowej nieopodal miejscowości Carmel, gdzie widziano Hernandez.

W końcu, po tygodniu żmudnych poszukiwań, odnaleziono kobietę. Turyści wchodzący na jedno z kalifornijskich wzgórz z wysokości zauważyli samochód, który rozbił się o skały i częściowo wpadł do oceanu.

To była bardzo ważna wskazówka, która doprowadziła do odnalezienia Hernandez nieopodal samochodu, na brzegu oceanu, poniżej 60-metrowego klifu. Okazało się, że zaginiona wypadła z zakrętu i spadła w dół klifu. 

Po odnalezieniu ratownicy podali, że Hernandez była w stanie z nimi rozmawiać, nie miała też problemu z poruszaniem się. Twierdziła, że przeżyła, bo piła wodę z chłodnicy swojego auta. Narzekała jednak na ból ramienia. Zdiagnozowano u niej wstrząśnienie mózgu. Szef policji z Monterey poinformował, że kobieta trafiła do szpitala na badania.

(nm)