Premier Serbii podziękowała rosyjskim służbom specjalnym za przekazanie informacji o planach demonstrantów. W nocy z niedzieli na poniedziałek manifestanci przypuścili regularny szturm na budynek ratusza w Belgradzie.

Grupa zamaskowanych osób próbowała dostać się do budynku ratusza w Belgradzie. Niemal 40 demonstrantów zostało zatrzymanych. W trakcie starć wybito okna w obiekcie, zniszczono drzwi. Policja pilnująca ratusza użyła przeciwko napastnikom gazu łzawiącego. W trakcie starć rannych zostało ośmiu funkcjonariuszy.

"To nie spodoba się pewnie tym z Zachodu, ale chcę szczególnie podziękować rosyjskim służbom bezpieczeństwa, które miały odpowiednie informacje i się z nami nimi podzieliły" - powiedziała premier Serbii Ana Brnabić, komentując niedzielny protest w serbskiej stolicy.

Protestujący od tygodnia zwolennicy opozycji domagają się anulowania wyników wyborów parlamentarnych i samorządowych, które odbyły się 17 grudnia. Według obserwatorów z UE i Rady Europy wybory były nieuczciwe i zmanipulowane. 

Główna siła opozycji, centrolewicowa koalicja Serbia Przeciwko Przemocy, wezwała instytucje międzynarodowe do nieuznawania wyników wyborów i podjęcia międzynarodowego dochodzenia w tej sprawie.

W poniedziałek prezydent Serbii Aleksandar Vuczić spotkał się z ambasadorem Rosji w Belgradzie Aleksandrem Bocanem-Charczenką, z którym "wymienił się spostrzeżeniami o wzajemnych stosunkach i sytuacji w regionie" - napisał na Instagramie serbski przywódca. Sam rosyjski dyplomata skomentował spotkanie mówiąc, że prezydent Vuczić poinformował go o tym, że "za niedzielnymi zamieszkami w Belgradzie stoi Zachód".

W poniedziałek grupa studentów zablokowała główne punkty stolicy Serbii. Blokady mają potrwać do godz. 18, kiedy demonstranci planują przenieść się przed budynek Komisji Wyborczej Republiki Serbii.

Minister administracji centralnej i samorządowej Aleksandar Martinović określił protesty jako "próbę opozycji siłowego przejęcia władzy w Serbii".