Zgwałcenie i zabójstwo ośmioletniej dziewczynki wywołały protesty w dużych miastach Indii. Wśród oskarżonych jest policjant, prowadzenie śledztwa utrudniali miejscowi funkcjonariusze, posłowie i prawnicy. Demonstracje przychodzą jednak dwa miesiące po fakcie.

Z plakatów spogląda ośmioletnia pasterka, w tle koń i napis "Sprawiedliwość w Kathua". Na innych - "Stop kulturze gwałtu" i "Nigdy więcej gwałcicieli w parlamencie". Od tygodnia w dużych miastach Indii młodzi ludzie protestują przeciw zbrodni na dziewczynce i gwałcie popełnionym przez posła lokalnego parlamentu.

To wyglądało jak początek protestów sprzed sześciu lat - mówi PAP Manisha Singh. Wspomina demonstracje wywołane śmiercią 23-letniej studentki fizjoterapii, która została zgwałcona w południowym Delhi. To była ta sama złość przeciw bezduszności władzy i bestiom, które dopuściły się zbrodni, a przede wszystkim przeciw zamiataniu tego wszystkiego pod dywan - dodaje młoda kobieta, która brała udział w tamtych demonstracjach.

Ośmiolatka zaginęła 10 stycznia, gdy poszła wypasać konie. Dziewczynka należała do grupy koczowników Bakarwal, którzy zimą schodzą z gór Kaszmiru na cieplejsze wzgórza regionu Dżammu w północno-zachodnich Indiach. Grupa wypasała konie w pobliżu wioski Rasana, blisko miasta Kathua.

Jej zwłoki znaleziono dopiero po tygodniu. We krwi dziewczynki lekarze wykryli lek na padaczkę, który ma działanie usypiające. Śledczy ustalili, że dziecko było przetrzymywane i gwałcone przez tydzień w miejscowej świątyni. Aresztowano osiem osób, w tym emerytowanego urzędnika i czterech policjantów. Dwóch z nich miało brać udział w gwałcie, a reszta funkcjonariuszy zacierała ślady przestępstwa.

Areszt wywołał oburzenie miejscowej, osiadłej społeczności, która wyznaje hinduizm. Wcześniej dochodziło do utarczek między nimi i koczownikami, którzy są muzułmanami. Zdaniem mieszkańców Rasany koczownicy wypasali konie na prywatnej ziemi, czemu z kolei zdecydowanie zaprzeczali Bakarwalowie.

Zdaniem śledczych zabójcy dziewczynki chcieli przestraszyć i przegonić koczowników z wioski. Do protestujących mieszkańców dołączyli dwaj stanowi ministrowie z Indyjskiej Partii Ludowej, która jest w koalicyjnym rządzie stanu Dżammu i Kaszmir. Na początku kwietnia, podczas sporządzania protokołu dochodzenia przez śledczych, lokalna rada adwokacka z Kathui przez pół dnia blokowała wejście do sądu.

Pierwsze demonstracje przeciw przemocy i śmierci dziewczynki odbyły się w Kaszmirze, jednak przeszły bez echa. Pewnie dlatego, że nikt w Delhi nie traktuje poważnie spraw wobec muzułmanów w Kaszmirze - mówi PAP działacz praw człowieka Khuram Parvez.

Z kolei Baba Tamim, dziennikarz i fotoreporter pracujący w kaszmirskim Śrinagarze, uważa, że media w Delhi cenzurują informacje płynące ze stanów Dżammu i Kaszmir. Jego zdaniem media nie chcą poruszać spraw związanych z muzułmanami z obawy, że zostaną oskarżone przez władze o poglądy antypaństwowe. Kaszmir od kilkudziesięciu lat jest podzielony między Indie i Pakistan, a miejscowa ludność muzułmańska żąda niepodległości.

Największe kanały telewizyjne i gazety podchwyciły temat zbrodni popełnionej na ośmiolatce dopiero, gdy Rahul Gandhi, lider opozycji z partii Indyjski Kongres Narodowy, wziął udział w demonstracji ze świecami pod Bramą Indii, monumentem w centrum Delhi.

Dopiero wtedy zaczęto relacjonować inne, lokalne protesty - tłumaczy Manisha Singh z Delhi, która brała udział w protestach w 2012 roku. Wtedy, sześć lat temu, pierwsze demonstracje również były ignorowane przez media - opowiada, zaznaczając, że wtedy u władzy był właśnie Indyjski Kongres Narodowy.

Protest Gandhiego objął również sprawę posła Indyjskiej Partii Ludowej do parlamentu stanowego Uttar Pradeś, który w połowie 2017 roku miał zgwałcić 17-latkę. Na początku kwietnia ojciec dziewczyny zmarł po pobiciu przez zwolenników posła. Krótko po tym dziewczyna próbowała podpalić się pod siedzibą szefa stanowych władz.

Nic nie zmieniło się od 2012 roku. Politycy nie reformują kraju, tylko starają się przeczekać burzę - kończy Singh.

(az)