Polska chce kupić 24 pociski Tomahawk od Stanów Zjednoczonych. Jak ustaliła Polska Agencja Prasowa, list w tej sprawie został wysłany do rządu USA już w styczniu. Jeśli dojdzie do transakcji, na którą musi zgodzić się Kongres, pierwsze osiem pocisków miałoby trafić do nas do 2022 roku.

Tomahawk to pociski produkowane przez firmę Raytheon i znajdują się na wyposażeniu armii USA i Wielkiej Brytanii. Były użyte w działaniach bojowych już ok. 2 tys. razy, w tym podczas operacji w Libii w 2011 roku. Zaletą tych wysoce zaawansowanych pocisków manewrujących o zasięgu ok. 1000 mil (ok. 1600 km) jest to, że można zmienić ich kurs w trakcie lotu.

Polska - jak mówił w czwartek wicepremier i minister obrony Tomasz Siemoniak - chce, by pociski Tomahawk były na wyposażeniu trzech okrętów podwodnych, które rząd planuje dopiero zamówić. W komunikacie MON podał, że polski resort obrony zwrócił się do producentów pocisków (Francji i USA) z zapytaniem, czy jest możliwe pozyskanie tego typu pocisków do przyszłych polskich okrętów podwodnych. Jak podał MON, jeden z oferentów dotychczas udzielił pozytywnej odpowiedzi.

Według informacji Polskiej Agencji Prasowej intencją Polski jest, by w przypadku zawarcia kontraktu z USA pierwsze osiem pocisków Tomahawk zostały dostarczone już do 2022 roku, a reszta w kolejnych transzach, co cztery lata.  

Zgodnie z raportem Pentagonu na temat kosztów programu zakupu sprzętu wojskowego w 2015 roku, cena jednego pocisku Tomahawk wynosi 1,59 mln USD. Ale w przypadku sprzedaży broni poza Stany Zjednoczone, koszt jest zazwyczaj znacznie wyższy, gdyż obejmuje też marżę rządu USA, który jest pośrednikiem w transakcji między firmą Raytheon i rządem kraju kupującego.

W związku z tym, że chodzi o broń o znaczeniu strategicznym zgodę na podpisanie kontraktu musi wyrazić, oprócz rządu USA, także Kongres. Decyzja ma charakter polityczny, nie ma więc sztywno określonego czasu, jak długo trwa cały proces. Od momentu wysłania pierwszego listu wyrażającego zainteresowanie zakupem do podpisania umowy może minąć rok albo dwa lata, jak było w przypadku podpisanego w grudniu kontraktu na amerykańskie pociski manewrujące JASSM dla polskich samolotów bojowych F-16; pociski te mają być dostarczone w 2016 roku.

W przypadku Polski, która jest bliskim sojusznikiem USA, procedury trwają znacznie szybciej niż w przypadku państwa spoza NATO - powiedziały źródła w Departamencie Stanu USA. Jak dodały, Kongres wypowiada się dopiero, gdy wniosek jest pozytywnie rozpatrzony w Pentagonie i Departamencie Stanu i zdarza się "niezwykle rzadko", by parlamentarzyści powiedzieli "nie". Jeśli po 15 dniach od notyfikowania, Kongres nie zgłosi obiekcji, wówczas rząd USA może sfinalizować umowę. Dopiero wtedy negocjowana jest też ostateczna cena "pełnego pakietu", który obejmuje też koszty utrzymania oraz szkolenia operatorów obsługujących broń. W przypadku kontraktu na zakupu 40 pocisków JASSM, Polsce udało się na koniec negocjacji zbić cenę o połowę - z 500 mln do 250 mln USD.

Zdaniem eksperta ds. obronnych w Radzie Atlantyckiej Iana Brzezińskiego, Polska podejmuje "mądrą i uzasadnioną" decyzję, starając się w świetle rosnącego zagrożenia ze strony Rosji zwiększyć swe zdolności obronne o pociski Tomahawk.

Negocjacje z USA w sprawie zakupów rakiet Tomahawk mogą mieć znaczenie dla poprawienie pozycji przetargowej Polski w rozmowach z francuskim producentem okrętów podwodnych, który - obok producenta z Niemiec i Szwecji - zgłosił gotowość do przedstawienia Polsce oferty. Francuski producent z grupy DCNS proponuje okręty typu Scorpene uzbrojone w pociski manewrujące MdCN, zdolne razić cele naziemne w promieniu 1000 km od okrętu, a więc krótszym niż pociski Tomahawk. Jest to jednak oferta powiązana, nie można bowiem francuskiego okrętu uzbroić w rakiety Tomahawk, ani też pociski MdCN nie są dostępne w razie wyboru innego okrętu niż francuski.

(abs)