„Masę ludzi stało na murze, przeskakiwało przez mur. Zacząłem borować. Ludzie odbijali kawałki muru, a ja borowałem” – opowiada naoczny świadek upadku Muru Berlińskiego przed 30 laty. Dziś Ludwik Wasecki, dentysta z Berlina jest właścicielem największej zgromadzonej poza granicami Niemiec kolekcji oryginalnych fragmentów Muru Berlińskiego. Wspomina, że Berlin Zachodni był miejscem szczęścia, mieszkańcy mieli mentalność ludzi z wysp. Berlin Wschodni był szary i ponury. Po upadku muru Berlin się zmienił. „Berlin jest dużym miastem, atrakcyjnym turystycznie, zainteresowanie Berlinem jest duże, ale dla berlińczyków, którzy znali to miasto przedtem i teraz, to nie jest to samo miejsce” – mówił Wasecki w rozmowie z dziennikarką RMF FM Anetą Łuczkowską. „U części berlińczyków Mauer jest im Kopf, dlatego że ludzie ze wschodu są inni. Myśleliśmy, że to szybko minie. 10 lat, 20, minęło 30 i nic” – dodaje.


Aneta Łuczkowska: Kiedy się pan dowiedział, że mur upadł?

Ludwik Wasecki, lekarz-dentysta, w Berlinie mieszka od 1979 roku. Jest właścicielem największej zgromadzonej poza granicami Niemiec kolekcji oryginalnych fragmentów muru berlińskiego: Dowiedziałem się zaraz na początku, jak ludzie zaczęli przechodzić przez granicę. Spałem wtedy poza domem, niedaleko Muru Berlińskiego. Pracowałem tego dnia po południu, więc miałem możliwość udać się w kierunku muru, żeby zobaczyć, co tam się dzieje.

I co się działo?

Masę ludzi było na murze, stało na murze, przeskakiwało przez mur. Tak byłem zafascynowany tą sytuacją, ponieważ z murem już miałem styczność od kilkudziesięciu lat, że pojechałem szybko do praktyki, wyjąłem bor produkcji japońskiej, na baterie i przyjechałem, i zacząłem borować mur. Ludzie odbijali kawałki muru, a ja borowałem. Była to taka akcja spontaniczna.

Zabrał pan wtedy pierwszy fragment muru na pamiątkę?

Nie pamiętam. Od tego bora to nic nie mogło odpaść, tylko tworzyłem dziury, ale ludzie, którzy młotkami czy majzlem odbijali, kawałek muru mi dali. W tej chwili tego nie pamiętam. Najprawdopodobniej tak.

Jak to było żyć w Berlinie podzielonym na pół murem?

Pierwsze zetknięcie z murem miałem w 1966 roku, jak jako student pierwszego roku medycyny przyjechałem tutaj na kilka dni. Drugie w 1969 roku, kiedy mieszkałem w Polsce, a moja dziewczyna w Szwecji i nie widzieliśmy się prawie pół roku. Spotkaliśmy się wtedy w Berlinie Wschodnim i to było drugie zetknięcie z murem. Następnie wyemigrowałem do Szwecji, nie mogłem przyjeżdżać do Polski przez 4 lata prawie, spotykałem się z rodzicami w Berlinie. Dochodziło do zetknięć z murem przez te kilkanaście lat. 6 lat mieszkałem w Szwecji i w 1979 przyjechałem do Berlina już na stałe. Mieszkałem w podzielonym Berlinie. Jak to było? Berlin (Zachodni - przyp. red.) był cudownym miastem. Była to wyspa szczęścia. Miasto było podzielone, ale mentalność ludzi mieszkających w Berlinie była mentalnością ludzi z wysp. Berlin był miejscem szczęścia. Pracowało się dobrze, bardzo dużo obcokrajowców było. Niemcy, którzy tu mieszkali, to byli zupełnie inni ludzie jak w Niemczech Zachodnich. Nie mówię, że tam byli źli, ale tu była specyficzna mentalność ludzi z wyspy. Byliśmy szczęśliwi, mieszkało się dobrze, poza tym, że jak się wyjeżdżało z Berlina, to te przejazdy samochodem przez granicę mogły trwać długo, ponieważ straż graniczna DDR-u nie była zawsze sympatyczna.

A Berlin Wschodni? Bo pan przejeżdżał też na wschodnią część Berlina.

Tak, mieszkając już w Berlinie. Wcześniej przyjeżdżałem tylko, żeby z rodzicami czy z narzeczoną się spotkać, a mieszkając w Berlinie po przyjeździe ze Szwecji przez pierwsze 3-4 miesiące byłem bardzo często, co piątek byłem w Berlinie Wschodnim. Znałem to miasto z dawnych czasów, więc chętnie przyjeżdżałem. Berlin Wschodni był... no... był jaki był. Był szary, ponury. Ale ponieważ studiowałem w Polsce i wychowałem się w tym systemie jaki był, to...

To wyglądał jak Polska?

Może nie jak Polska, ale ludzie byli z obozu socjalistycznego i tego człowiekowi też brakowało. Dlatego chętnie raz w tygodniu przyjeżdżałem do Berlina Wschodniego. Ponadto jedzenie było dobre. Przyjeżdżałem chętnie, ale Berlin Wschodni był szary i ponury, i bardzo tu wiało.

Kiedy pan zrobił pierwszą instalację artystyczną na temat muru berlińskiego?

Pierwszą instalację wykonałem 9-10 miesięcy po upadku muru, w 1990 roku. Był to trabant przebijający się przez mur berliński. Ten mur był atrapą. Pomógł mi artysta z Krakowa Szczęsny Krajewski. Trabant, co się przebijał przez mur był złoty po przebiciu, natomiast z tyłu szary. Nazwałem instalację "Złota przyszłość". Ponieważ marzenia były takie ludzi ze wschodu. Druga instalacja to był stół po obu stronach muru, z ogromnym widelcem. Kopią takiego aluminiowego widelca, który i mieliśmy w Polsce, i mieliśmy w barach w Berlinie Wschodnim. Nazwałem tę instalację "Wilczy apetyt".

To był apetyt na co? Na bogactwo?

To był apetyt na konsumpcję. Na coś dobrego, czego ludzie oczekiwali.

Jak to się stało, że został pan posiadaczem olbrzymich, oryginalnych fragmentów Muru Berlińskiego? Skąd pan to w ogóle wziął?

Po wykonaniu tej instalacji, mój pacjent, redaktor Hofman, który widział instalacje wykonane w sztucznym murze, zapoznał mnie z doktorem Hildebrandtem, dyrektorem Mauer Museum na Checkpoint Charlie. On był zachwycony tymi instalacjami, ale powiedział: "Zrób to w murze prawdziwym". Mur prawdziwy bardzo dużo kosztował. Jedna część kosztowała 15 do 20 tysięcy marek, także musiałbym wydać 70 do 100 tysięcy marek. Przez doktora Hildebrandta miałem możliwość nabycia muru dużo taniej, ponieważ dałem darowiznę na muzeum, on z kolei zapoznał mnie z Hagenem Kochem, który miał dojście do Muru Berlińskiego i nabyłem pierwsze 6 kawałków, które użyłem do tych instalacji.

Ile pan kawałków ma teraz?

W tej chwili mam 43 kawałki. Po zrobieniu tych instalacji miała być wystawa w Berlinie, przed Pałacem Republiki. Nie doszło do niej, ale jak spotkałem doktora Hildebrandta w 1992 roku, powiedział: "Wiesz, jest możliwość, wróciły mury z Monte Carlo, tam były na aukcji, ludzie zadatkowali te mury, ale ich nie odebrali". No i kupiłem 8 kawałków, bo tylko tyle jednym transportem można było wieźć. To jest ponad 20 ton muru. Później znowu 8, i znowu 8. I doszło do tego, że od 28 lat mam 43 kawałki muru.


Czy gdyby była szansa kupić jeszcze jeden, to by pan kupił?

Teraz bym kupił. Miałem przerwę, że nie chciałem, ale teraz bym kupił, nie tylko jeden, ale kupiłbym jeszcze 5 i 10 też, jakby była taka szansa. Zobaczymy, może się pojawi.

Po co panu tyle kawałków muru? Toż to pomysł szalony.

Ponieważ te kilkadziesiąt kawałków muru, które stoją u mnie na wsi w Sosnówce pod Wrocławiem, ustawiłem w kształcie paraboli. To ustawienie to jest następna instalacja. Wygląda to jak dzieło sztuki nie tylko dla mnie. Wielu ludzi, którzy przyjeżdżają mówi, że im się podoba. I to musi zostać, ta parabola musi zostać, nie można jej ruszyć. A po co mi więcej kawałków muru? Bo mam w głowie następne instalacje i troszeczkę więcej czasu, także chętnie bym wykonał coś następnego w murze.

Czy Berlin zmienił się bardzo po upadku muru?

Berlin zmienił się bardzo. Pierwsze lata były nie do życia. Ludzie się wyprowadzali, był straszny stres w Berlinie. Ludzie, którzy mieszkali po kilkadziesiąt lat, opuszczali Berlin. Nie dawali sobie z tym rady. Po 7-8 latach było już lepiej.

Pamiętam takie ankiety przeprowadzane na kolejne rocznice upadku muru, 15 lat po upadku 20 proc. Niemców, berlińczyków mówiło, że chciałoby, żeby mur wrócił. Ja tego nie rozumiem. Dlaczego?

Możliwe, że chcieli, bo żyło im się jak w raju. Mieli dotacje, mieli podatkowe ulgi. Ludzie z zewnątrz czy z innych krajów myśleli, że ciężko się żyje, a w Berlinie żyło się cudownie. Ja ich trochę rozumiem (berlińczyków zachodnich - przyp. red.), bo ich sposób życia został zaburzony. I nie chodzi tylko o podatki, ale to już było zupełnie inne życie. Dopiero po 7-8, a może nawet kilkunastu latach wróciło trochę do normy, ale do tego jak było przedtem to już Berlin nigdy nie wrócił. Berlin jest dużym miastem, atrakcyjnym turystycznie, zainteresowanie Berlinem jest duże, ale dla berlińczyków, którzy znali to miasto przedtem i teraz, to nie jest to samo miejsce.

Jest takie zjawisko jak Mauer im Kopf, mur w głowie. Czy w dalszym ciągu ten mur jest w głowach berlińczyków?

Na pewno u części berlińczyków Mauer jest im Kopf, dlatego że ludzie ze wschodu są inni. Ja wiem po moim personelu, który miałem przez ostatnie 20 lat. Personelu z tamtej strony. Dziewczyny, które przychodziły do pracy, każda miała w domu policjanta lub wojskowego. Ich wychowanie było takie, jakie było i ciężko jest berlińczykom zachodnim się pogodzić mentalnie z berlińczykami z tamtej strony. Dlatego jest ten Mauer im Kopf. Myśleliśmy, że to szybko minie. 10 lat, 20, minęło 30 i nic. Myślę, że jeszcze ze 20, może dożyjemy, i ten Mauer im Kopf zniknie.

Opracowanie: