"Argentyński Trump", "El Loco" (szalony), "El Peluca" (peruka) - epitetów dla Javiera Milei jest niemało. Od teraz jednak najważniejszym będzie "panie prezydencie". Milei wygrał drugą turę wyborów prezydenckich i zapowiedział budowę "nowej Argentyny" i "koniec dekadencji". Wokół nowego przywódcy narosło tyleż nadziei co kontrowersji. Również w Europie.

"To historyczna noc dla naszego kraju, początek końca dekadencji. Argentyna powróci na drogę, z której nigdy nie powinna schodzić" - powiedział Milei po ogłoszeniu wyników wyborów i wyliczył główne problemy, z którymi chce zmierzyć się w trakcie swojej kadencji: inflacja, brak pracy i bieda.

Wygrana "El Loco" wzbudziła w kraju duże oczekiwania i zwykłą ludzką ciekawość. Javier Milei przerwał hegemonię wiodących sił politycznych z lewicy i prawicy - peronistów i bloku konserwatywnego.

"Milei to coś nowego, trochę nieznanego i trochę przerażającego, ale czas otworzyć nową kartę" - mówił, cytowany przez Reutersa, podczas niedzielnego głosowania 31-letni pracownik restauracji Cristian w Buenos Aires i nie był w tym twierdzeniu osamotniony. Towarzyszył mu tłum, przeważnie młodych ludzi, którzy widzą w Milei realną szansę.

Szansa dla Argentyny polegać ma na zaproponowanej przez nowego prezydenta ekonomicznej terapii szokowej. Jego plany obejmują zamknięcie banku centralnego, porzucenie peso na rzecz dolara w celu ograniczenia inflacji i radykalne cięcia wydatków. Argentyńczyków czekają potencjalnie bolesne reformy, ale też sytuacja w kraju jest katastrofalna. Inflacja sięga tam 150 proc., a kasa państwa wieje pustkami. Jeżeli jednak reformy zostaną przeprowadzone źle, Argentynie grozić będzie kompletna katastrofa.

Kim jest Javier Milei?

Milei jest politykiem wywodzącym się z ruchu La Libertad Avanza i reprezentuje poglądy, które można opisać jako libertariańskie - lub, jak twierdzą niektórzy "skrajnie libertariańskie".

Nowy prezydent, który sam określa się mianem "anarchokapitalisty", jest zwolennikiem skrajnego liberalizmu ekonomicznego. W jego planach dominują koncepcje "ścięcia piłą łańcuchową" wydatków publicznych i prywatyzacja, choć w ostatnim czasie wycofał się z propozycji prywatyzacji służby zdrowia. Proponuje również m.in. sprywatyzowanie spółek skarbu państwa oraz zlikwidowanie banku centralnego. Zapowiada także zlikwidowanie subwencjonowania transportu i energii, uwolnienie cen oraz zniesienie podatku eksportowego.

Jego agresywny i teatralny styl wystąpień publicznych sprawił, że część komentatorów porównywała go do byłych prezydentów USA i Brazylii, Donalda Trumpa i Jaira Bolsonaro. W czasie kampanii Milei pokazywał się w stroju "superbohatera" jak z kreskówki. Na wiecach występował z wielkim banknotem 100-dolarowym z własną twarzą zamiast Benjamina Franklina, a także z piłą łańcuchową, która miała symbolizować plany cięcia wydatków.

Znany jest z kontrowersyjnych, ostrych wypowiedzi, gdy na przykład atakował papieża Franciszka, nazywając go "reprezentantem zła na ziemi".

Prezydent elekt nie jest żonaty i nie ma dzieci. Posiada za to pięć mastiffów, które pieszczotliwie nazywał swoimi "czworonożnymi dziećmi". Media ustaliły, że są one klonami psa zmarłego przed laty. Cztery z nich - Murray, Milton, Robert i Lucas - noszą imiona na cześć amerykańskich liberalnych ekonomistów.

Europa jest zaniepokojona

Milei przyjął ryzykowną taktykę. Prezydent zapowiedział, że nie zamierza współpracować z "krajami komunistycznymi" takimi jak Brazylia pod rządami prezydenta Luiza Inácio Lula da Silvy i Chiny pod rządami Xi Jinpinga. Problem w tym, że Chiny i Brazylia są dzisiaj dwoma największymi partnerami gospodarczymi Argentyny...

Prezydent elekt Argentyny Javier Milei zapowiedział w poniedziałek, że swoje pierwsze podróże zagraniczne, jeszcze przed zaprzysiężeniem, odbędzie do USA, a następnie do Izraela.

Postać Milei budzi jednak obawy o jakość przyszłej współpracy z Europą. Zwycięstwo libertarianina może oznaczać koniec marzeń o umowie między Unią Europejską, a jej odpowiednikiem w Ameryce Łacińskiej - Mercosur.

Milei groził opuszczeniem Mercosuru, do którego należą Argentyna, Brazylia, Urugwaj i Paragwaj - a organizację nazwał "fenomenalną porażką" i "unią celną niskiej jakości".

Bruksela i kraje należące do Mercosuru, chcą podpisać umowę o współpracy do końca tego roku. Do tej pory problemem była kwota, jakiej za złożenie podpisów żądały od UE kraje amerykańskie (ok. 12,5 mld euro). Dziś może się okazać, że o międzykontynentalnej współpracy, bądź jej braku zadecyduje "El Loco".