​Indianie z Dakoty Północnej nie dają za wygraną. I protestują przed Białym Domem przeciwko budowie ropociągu, który ma przebiegać w pobliżu ich rezerwatu. Donald Trump chce postawić jednak na swoim. Już w pierwszych dniach swojej prezydentury podpisał rozporządzenie w sprawie budowy kontrowersyjnych rurociągów, które wcześniej oprotestowali ekolodzy, a także Indianie.

​Indianie z Dakoty Północnej nie dają za wygraną. I protestują przed Białym Domem przeciwko budowie ropociągu, który ma przebiegać w pobliżu ich rezerwatu. Donald Trump chce postawić jednak na swoim. Już w pierwszych dniach swojej prezydentury podpisał rozporządzenie w sprawie budowy kontrowersyjnych rurociągów, które wcześniej oprotestowali ekolodzy, a także Indianie.
Indianie protestują przed Białym Domem /Paweł Żuchowski /RMF FM

Ropociąg Dacota Access, który ma mieć 2 tysiące kilometrów jest niemal ukończony. Kością niezgody jest właśnie fragment tuż obok rezerwatu Siuksów. Cała ta inwestycja ma pochłonąć niemal 4 miliardy dolarów. Ropociąg miałby zostać położony pod dnem rzeki Missouri. 

Indianie z rezerwatu Standing Rock przywołują starą legendę o czarnym wężu, który ma zanieczyścić ich ziemię i wodę, którą czerpią właśnie z tej rzeki. Obawiają się katastrofy ekologicznej. Podkreślają też, że ropociąg ma powstać na świętej ziemi. Tam, według nich, leżą prochy ich przodków. Chociaż według wielu ekspertów jest to nieprawda. W każdym razie Indianie zapowiadają, że nie zamierzają odpuścić. Chcą protestować do skutku.

Do Waszyngtonu przyjechała naprawdę duża grupa Indian z różnych plemion. Rozbili wioskę indiańską, czyli Tipi Camp w jednym z najbardziej reprezentacyjnych i najważniejszych miejsc stolicy USA - tuż obok Monumentu Waszyngtona. Przy okazji wioska stała się wielką atrakcją turystyczną.

Indianie uważają, że biały człowiek chce kolejny raz ich okraść. W 1868 roku podpisali specjalny traktat, według którego tereny na zachód od rzeki Missouri miały należeć właśnie do nich. Ale oczywiście zapisy tego dokumentu zostały złamane. Utworzono kilka rezerwatów.

W 1980 roku Sąd Najwyższy potwierdził w swym orzeczeniu, że Indianie zostali oszukani. Przyznano im odszkodowanie. Ale Indianie nie chcą tych pieniędzy. Dziś to już grubo ponad miliard dolarów. Nie przyjmują ich dlatego, że woleliby zwrotu terenów, które zostały im skradzione.

Sprawa jest bardzo trudna i pewnie nie szybko będzie rozwiązana. Donald Trump raczej nie jest skłonny ustąpić z ropociągiem i sprawić, by został on poprowadzony inną drogą. Uważa, że to jest w interesie Ameryki.

To nie jest tak, że Indianie dopiero teraz zaczęli protestować. Budowie ropociągu w pobliżu ich rezerwatu sprzeciwiają się od dawna. W ubiegłym roku w czasie protestów doszło nawet do starć z policją.

W grudniu, niemal przed samym końcem swojej prezydentury, Barack Obama zablokował inwestycję. Wówczas Indianie bardzo się ucieszyli, bo ówczesna administracja uznała, że trzeba wytyczyć inną trasę dla ropociągu.

W pierwszych dniach prezydentury nowe rozporządzenie w tej sprawie podpisał Donald Trump, który ma inne zdanie niż Obama.

(łł)